Po chwili przerwy związanej z natłokiem obowiązków wracam do stałej rutyny treningowej. Nareszcie mogłam wrócić na swoją ulubioną trasę do lasu i wybiegać psa w towarzystwie kolegi z grupy. Przebiegliśmy koło 16km w spokojnym tempie i zostało jeszcze trochę siły na ładny finisz (który zupełnie przypadkiem wypadał z górki ;) ). Docisnęłam troszkę, ale nie tak, żeby przesadzać.
Od jakiegoś czasu korzystam z endomondo, dzięki czemu mogę spokojnie oglądać swoje 'wyczyny' w komputerze. Dzisiaj też usiadłam, żeby przejrzeć tempo i nagle moją uwagę przykuła cyfra, którą kończył się wykres. A było tam napisane, że biegłam tempem 3:39min/km. Totalny szok. Jeszcze rok temu biegałam 8-9min/km, a tutaj taka niespodzianka! Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zobaczę taką cyfrę i zdecydowanie mi się to podoba. Większość treningu była w okolicach 6:.. ale rekord mam zapisany i mam ochotę powiesić sobie go na ścianie :)
niedziela, 15 grudnia 2013
8-12-2013 Parking leśny, Poznań – drugi oficjalny trening GBWB
Na drugi trening grupy zaprosił nas Kuba, żeby pokazać swoje ulubione
trasy i podbiegi (!!!) w pobliżu jeziora Malta. Okazało się, że Kasia
również jest tam u siebie i pomagała w ustalaniu trasy. Plany były
ambitne, ponieważ część osób uczestniczyła wcześniej w szkoleniu dot.
siły biegowej i chcieli podzielić się z resztą ekipy nowymi
doświadczeniami. Niestety pogoda napisała swój plan, a nasz miała w
nosie. Było za zimno, wiał za duży wiatr, napadało za dużo śniegu i
sypało za mocno w twarz, żeby robić cokolwiek poza miarowym
przebieraniem nogami w zbitej grupce.
Tym razem grupka składała się z ośmiu osób: Kuba Ciesiołka, Kasia Filipiak, Sebastian „Sibi” Franek, Magda Kowalska, Krzysztof „Kropek” Kropacz, Lidia Możdżyńska, Kasia Wyrwał-Soliwoda i Sabina Zielińska. I tym razem wszyscy ruszyli na trasę, nie bacząc na niedawne kontuzje, bo przecież ‚czego się nie robi’.
Kuba okazał się sprytnym i wyrozumiałym organizatorem, ponieważ:
1) podzielił trening na dwie części 9km i 10km, dzięki czemu Ci, którzy czuli się na siłach mogli się dobić
2) dbał o to, żeby tempo pozostawało na poziomie konwersacyjnym dla wszystkich uczestników
3) zapewnił ciepłą herbatkę, kawę i przepyszne pączki, które postawiły nas na nogi.
Szczerze przyznam, że najtrudniejszym etapem dzisiejszego treningu było… wyjście z domu. Przez głowę przelatywało milion wymówek, które z łatwością mogłabym zastosować, jednak ostatecznie spotkanie z grupą zwyciężyło. Kolejny raz GBWB zapewniła ośmiu osobom Masę, Siłę i Pyerdolnięcie do pokonania własnych słabości. I nie czarujmy się, trzeba z tego korzystać, bo zima nikogo nie rozpieszcza.
Do zobaczenia na kolejnym wspólnym treningu po Nowym Roku
Tym razem grupka składała się z ośmiu osób: Kuba Ciesiołka, Kasia Filipiak, Sebastian „Sibi” Franek, Magda Kowalska, Krzysztof „Kropek” Kropacz, Lidia Możdżyńska, Kasia Wyrwał-Soliwoda i Sabina Zielińska. I tym razem wszyscy ruszyli na trasę, nie bacząc na niedawne kontuzje, bo przecież ‚czego się nie robi’.
Kuba okazał się sprytnym i wyrozumiałym organizatorem, ponieważ:
1) podzielił trening na dwie części 9km i 10km, dzięki czemu Ci, którzy czuli się na siłach mogli się dobić
2) dbał o to, żeby tempo pozostawało na poziomie konwersacyjnym dla wszystkich uczestników
3) zapewnił ciepłą herbatkę, kawę i przepyszne pączki, które postawiły nas na nogi.
Szczerze przyznam, że najtrudniejszym etapem dzisiejszego treningu było… wyjście z domu. Przez głowę przelatywało milion wymówek, które z łatwością mogłabym zastosować, jednak ostatecznie spotkanie z grupą zwyciężyło. Kolejny raz GBWB zapewniła ośmiu osobom Masę, Siłę i Pyerdolnięcie do pokonania własnych słabości. I nie czarujmy się, trzeba z tego korzystać, bo zima nikogo nie rozpieszcza.
Do zobaczenia na kolejnym wspólnym treningu po Nowym Roku
25-11-2013 Green Hotel Komorniki – pierwszy oficjalny trening GBWB
Dzisiejszy dzień zostanie wpisany złotymi zgłoskami w historię Grupy
Biegowej Wielkopolscy Biegacze, gdyż to właśnie dzisiaj odbyło się
pierwsze oficjalne wspólne bieganie treningowe. Zaczęliśmy od terenów
Wielkopolskiego Parku Narodowego znajdujących się w pobliżu Komornik i
Puszczykowa, gdzie trenuje kilku naszych członków.
Na spotkanie przyjechali (in alphabetical order): Łukasz Bruell, Kuba Ciesiołka, Kasia Filipiak, Asia Graczyk, Tomek Kłyszyński, Magda Kowalska, Lidia Możdżyńska, Tomek Walkowiak, Sabina Zielińska oraz Roger. Szczególnym zaangażowaniem wykazali się Lidia i Tomek W. ponieważ pojawili się na spotkaniu pomimo kontuzji, które nie pozwoliły im biegać i cierpliwie na nas czekali.
Zaczęło się spokojnie – powitanie, poznanie tych, którzy znali się do tej pory tylko z FB, pogaduszki, delikatny trucht i… nasz grupowy peacemaker Jakub C. popędził ciągnąc wszystkich swoim tempem. Na szczęście dość szybko dostosował prędkość do panującej w grupie atmosfery, która sprzyjała raczej integracji niż wyciskaniu potu. Nikt nie miał mu tego za złe. Każdy miał siłę i oddech, żeby poznać współbiegaczy, a przecież taki był cel. I tak zrobiliśmy razem 11km po pięknym, jesiennym lesie w pięknym, jesiennym deszczu. Ci z nas, którym było mało włączyli na koniec dopalacze, dzięki czemu możemy stwierdzić bez wstydu, że to był prawdziwy trening
Po części oficjalnej nastąpiła część artystyczna. Ugościł nas Green Hotel Komorniki, gdzie mogliśmy przebrać mokre ciuchy i usiąść w suchym miejscu na grupowe dyskusje. Dostaliśmy też ciepłe i zimne napoje – bezcenne zarówno jedne jak i drugie. Kasia z Sabiną zadbały o uzupełnienie kalorii domowymi wypiekami, więc atmosfera była ze wszech miar sympatyczna. Udało nam się ustalić kilka ważnych dla wszystkich rzeczy i obgadać nowe propozycje. Szczegóły pewnie będzie można poznać na kolejnych spotkaniach naszej grupy.
Dzisiejsza niedziela, która jest przecież jedną z wielu niedziel w roku, stała się wyjątkowa dzięki ludziom, którym się chciało. Pewnie i tak większość wyszłaby dzisiaj na bieganie. Może nawet ich treningi byłyby bardziej intensywne, ale nie towarzyszyłoby im to niesamowite poczucie, że tworzymy prawdziwą grupę. Każdy z nas ma swoją pasję – bieganie, dzielenie jej z innymi daje dodatkową dawkę siły do jej rozwoju. Dziękuję bardzo wszystkim za dzisiejsze spotkanie i już nie mogę się doczekać kolejnego.
MASA SIŁA PYERDOLNIĘCIE FOREVER!
Na spotkanie przyjechali (in alphabetical order): Łukasz Bruell, Kuba Ciesiołka, Kasia Filipiak, Asia Graczyk, Tomek Kłyszyński, Magda Kowalska, Lidia Możdżyńska, Tomek Walkowiak, Sabina Zielińska oraz Roger. Szczególnym zaangażowaniem wykazali się Lidia i Tomek W. ponieważ pojawili się na spotkaniu pomimo kontuzji, które nie pozwoliły im biegać i cierpliwie na nas czekali.
Zaczęło się spokojnie – powitanie, poznanie tych, którzy znali się do tej pory tylko z FB, pogaduszki, delikatny trucht i… nasz grupowy peacemaker Jakub C. popędził ciągnąc wszystkich swoim tempem. Na szczęście dość szybko dostosował prędkość do panującej w grupie atmosfery, która sprzyjała raczej integracji niż wyciskaniu potu. Nikt nie miał mu tego za złe. Każdy miał siłę i oddech, żeby poznać współbiegaczy, a przecież taki był cel. I tak zrobiliśmy razem 11km po pięknym, jesiennym lesie w pięknym, jesiennym deszczu. Ci z nas, którym było mało włączyli na koniec dopalacze, dzięki czemu możemy stwierdzić bez wstydu, że to był prawdziwy trening
Po części oficjalnej nastąpiła część artystyczna. Ugościł nas Green Hotel Komorniki, gdzie mogliśmy przebrać mokre ciuchy i usiąść w suchym miejscu na grupowe dyskusje. Dostaliśmy też ciepłe i zimne napoje – bezcenne zarówno jedne jak i drugie. Kasia z Sabiną zadbały o uzupełnienie kalorii domowymi wypiekami, więc atmosfera była ze wszech miar sympatyczna. Udało nam się ustalić kilka ważnych dla wszystkich rzeczy i obgadać nowe propozycje. Szczegóły pewnie będzie można poznać na kolejnych spotkaniach naszej grupy.
Dzisiejsza niedziela, która jest przecież jedną z wielu niedziel w roku, stała się wyjątkowa dzięki ludziom, którym się chciało. Pewnie i tak większość wyszłaby dzisiaj na bieganie. Może nawet ich treningi byłyby bardziej intensywne, ale nie towarzyszyłoby im to niesamowite poczucie, że tworzymy prawdziwą grupę. Każdy z nas ma swoją pasję – bieganie, dzielenie jej z innymi daje dodatkową dawkę siły do jej rozwoju. Dziękuję bardzo wszystkim za dzisiejsze spotkanie i już nie mogę się doczekać kolejnego.
MASA SIŁA PYERDOLNIĘCIE FOREVER!
środa, 13 listopada 2013
Podsumowanie sezonu 2013
W styczniu 2013 wypaliłam z wiadomością, że zamierzam biegać. I to nie - tak sobie, tylko po górach. I pobiegnę na Mount Blanc! Rodzina i znajomi uśmiechali się pobłażliwie i przytakiwali z grzeczności. Ci bardziej obeznani w temacie biegania starali się delikatnie mi to wyperswadować, ale łatwo nie było. Miałam plan i mocne postanowienie realizacji owegoż planu.
Na szczęście życie szybciutko go skorygowało. Okazało się, że biegać, owszem będę, ale powolutku i po płaskim. Nie miałam tyle czasu, żeby jeździć na treningi w górach, a wypracowywanie postępów wymagało wielkiego zaangażowania. Nie pozostało nic innego, niż zmiana planu. I tak narodził się pomysł na maraton.
Na początku pomysł z maratonem był równie wiarygodny, jak ten z górami, ale uwierzyłam, że dam radę. Przygotowania trwały 20 tygodni i faktycznie udało się. W międzyczasie zaliczyłam również jedną piątkę, cztery dyszki i jeden półmaraton. Na koniec sezonu skatowałam się na jeszcze jednej dyszce. Dowody zbrodni poniżej. W sumie nazbierałam 885g żelastwa ;)
A teraz trochę prywaty:
Dawno, dawno temu w zimową, styczniową noc wyszłam po raz pierwszy pobiegać. Nie było mi łatwo. Było zimno, ciemno, śniegowo, a ja byłam sama. I sama musiałam pilnować kolejnych treningów. I sama wybierałam plany treningowe, buty, bluzy, aplikacje itd. itp. I sama realizowałam plany. Jak ten mój Forrest Gump - wstał i pobiegł - SAM. Aż pewnego dnia stanął, odwrócił się i zobaczył... że nie jest sam.
Dzisiaj, po miesiącach treningów, ja też zatrzymałam się na chwilkę i zobaczyłam, że... nie jestem już sama. Na treningach, na zawodach, podczas podejmowania biegowych decyzji, towarzyszą mi przesympatyczni ludzie. Mam wspaniałe zwariowane przyjaciółki, na które mogę liczyć nie tylko w sprawach biegowych. Jestem członkiem świeżutkiej Grupy Biegowej Wielkopolscy Biegacze, w której znalazłam kilka bratnich dusz. I to wszystko jest moim najcenniejszym osiągnięciem minionego sezonu. Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy byli przez ten rok przy mnie, a przede wszystkim najfajniejszej na świecie rodzince, na którą zawszę mogę liczyć. You are the best!
Na szczęście życie szybciutko go skorygowało. Okazało się, że biegać, owszem będę, ale powolutku i po płaskim. Nie miałam tyle czasu, żeby jeździć na treningi w górach, a wypracowywanie postępów wymagało wielkiego zaangażowania. Nie pozostało nic innego, niż zmiana planu. I tak narodził się pomysł na maraton.
Na początku pomysł z maratonem był równie wiarygodny, jak ten z górami, ale uwierzyłam, że dam radę. Przygotowania trwały 20 tygodni i faktycznie udało się. W międzyczasie zaliczyłam również jedną piątkę, cztery dyszki i jeden półmaraton. Na koniec sezonu skatowałam się na jeszcze jednej dyszce. Dowody zbrodni poniżej. W sumie nazbierałam 885g żelastwa ;)
A teraz trochę prywaty:
Dawno, dawno temu w zimową, styczniową noc wyszłam po raz pierwszy pobiegać. Nie było mi łatwo. Było zimno, ciemno, śniegowo, a ja byłam sama. I sama musiałam pilnować kolejnych treningów. I sama wybierałam plany treningowe, buty, bluzy, aplikacje itd. itp. I sama realizowałam plany. Jak ten mój Forrest Gump - wstał i pobiegł - SAM. Aż pewnego dnia stanął, odwrócił się i zobaczył... że nie jest sam.
Dzisiaj, po miesiącach treningów, ja też zatrzymałam się na chwilkę i zobaczyłam, że... nie jestem już sama. Na treningach, na zawodach, podczas podejmowania biegowych decyzji, towarzyszą mi przesympatyczni ludzie. Mam wspaniałe zwariowane przyjaciółki, na które mogę liczyć nie tylko w sprawach biegowych. Jestem członkiem świeżutkiej Grupy Biegowej Wielkopolscy Biegacze, w której znalazłam kilka bratnich dusz. I to wszystko jest moim najcenniejszym osiągnięciem minionego sezonu. Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy byli przez ten rok przy mnie, a przede wszystkim najfajniejszej na świecie rodzince, na którą zawszę mogę liczyć. You are the best!
3. Luboński Bieg Niepodległości, 11 listopad 2013, 10km
A miało być tak pięknie... Rześki, zamglony poranek pełen wariatów, którzy stawili się na starcie, niesamowita atmosfera stworzona przez Wielkopolskich Biegaczy, hymn Polski odśpiewany przed startem i do boju!
Żeby to było takie proste.
Dzisiaj zabrakło mi wszystkiego: nogi nie chciały biec, bo nadwyrężyłam je w tygodniu, głowa nie chciała biec, bo wzięła na siebie ostatnio za dużo stresów, a serce nie chciało biec, bo nikt nie czekał na mecie. Podsumowując: przez całą trasę musiałam się kopać w tyłek, żeby w ogóle biec do przodu.
Ale udało się. Pomimo wszystko. To był jeden z najtrudniejszych biegów, jaki udało mi się skończyć, ale przynajmniej się zahartowałam (dosłownie i w przenośni, bo zimno było okrutnie)... I tak oto, poprawiając o 10 minut wynik z marca na 10km, zakończyłam pierwszy w życiu sezon biegow.
Dzisiaj zabrakło mi wszystkiego: nogi nie chciały biec, bo nadwyrężyłam je w tygodniu, głowa nie chciała biec, bo wzięła na siebie ostatnio za dużo stresów, a serce nie chciało biec, bo nikt nie czekał na mecie. Podsumowując: przez całą trasę musiałam się kopać w tyłek, żeby w ogóle biec do przodu.
Ale udało się. Pomimo wszystko. To był jeden z najtrudniejszych biegów, jaki udało mi się skończyć, ale przynajmniej się zahartowałam (dosłownie i w przenośni, bo zimno było okrutnie)... I tak oto, poprawiając o 10 minut wynik z marca na 10km, zakończyłam pierwszy w życiu sezon biegow.
Maraton, maraton... i po maratonie
Udało się! Super! Szok! Gratulacje! Super! Jestem zwycięzcą! Rewelacja! Super! - i tak było jeszcze przez tydzień po maratonie. Nogi bolały, organizm dostał ciężką lekcję, ale i tak człowiek latał 10cm nad ziemią. Z bólem nawet nie było tak źle, bo już w czwartek wirowałam z koleżankami na zumbie. Już brakowało mi ruchu. Na bieganie odważyłam się w weekend i było ok.
Emocje opadły i pojawiło się pytanie: co dalej? Do tej pory miałam plan i skupiałam się na jego realizacji. I bardzo mi to odpowiadało. Patrząc na to, jak biegam, czyli 'sercem' zdecydowałam pójść w stronę biegów dłuższych i organizowanych głównie w górach. Postanowiłam zostać Ultraskiem :) Zacznę od kolejnej książki Pana Skarżyńskiego, a skończę... kto wie, może jednak na szczycie Mount Blanc ;)
Emocje opadły i pojawiło się pytanie: co dalej? Do tej pory miałam plan i skupiałam się na jego realizacji. I bardzo mi to odpowiadało. Patrząc na to, jak biegam, czyli 'sercem' zdecydowałam pójść w stronę biegów dłuższych i organizowanych głównie w górach. Postanowiłam zostać Ultraskiem :) Zacznę od kolejnej książki Pana Skarżyńskiego, a skończę... kto wie, może jednak na szczycie Mount Blanc ;)
niedziela, 27 października 2013
14 Poznan Marathon, 13 października 2013
20 tygodni planu treningowego dobiegło końca. Ostatnia data, ostatni dystans, ostatnie zadanie - 42,195m. Nerwy przed sięgały zenitu. Jak zwykle, żeby się odstresować rzucałam się w wir pracy. Najpierw wirowałam po łazience z sodą oczyszczoną i szczoteczką do zębów, a na drugi dzień wydzióbywałam chwasty z podjazdu. Szok. Obie rzeczy robię tak samo często, czyli nigdy. Widziałam, że znajomi i rodzina wiedzą o tym, że się tak denerwuję, bo nie umiem tego ukryć. A chciałam być taka dzielna...
W sobotę wieczorem przygotowałam sobie wszystko na wyjazd. Milion Powerade'ów, żele, okulary, ciuchy, urządzenia pomiarowe i... no dobra, jeszcze jeden Powerade - tak, żeby się nie odwodnić. Odebrałam pakiet startowy wieczorem i przy okazji spotkaliśmy się z kilkoma znajomymi, którzy też startowali. I wcale nie wyglądali na zdenerwowanych, a ja w zasadzie nie byłam w stanie wykrzesać z siebie nic poza 'będzie fajnie!".
Ale tak to jest, jak się człowiek szykuje na nieznany, duży wysiłek. Tydzień wcześniej chłopak zmarł po przebiegnięciu 10km. Rok wcześniej chłopak zmarł w czasie maratonu w Poznaniu. I karmią nas media takimi informacjami i jak tu się później nie denerwować. A do głowy przychodzą najgorsze myśli. Przypominają się wszystkie treningi, które nie były na 100%, bo akurat dzień był nie taki. A do tego dieta, a może powinnam mieć skarpetki uciskowe, a może... uffff już bym chciała żeby było po wszystkim.
Na start pojechaliśmy z kolegą z Puszczykowa - również debiutant. Dołączył do nas kuzyn ze swoim kuzynem - zaprawieni maratończycy, więc mieliśmy silne wsparcie. Tuż przed startem zobaczyliśmy kolejkę ustawioną pod prąd. Okazało się, że jakiś ksiądz błogosławi biegaczy. Bez chwili namysłu ustawiliśmy się też i udało się dostać błogosławieństwo tuż przed startem. Uzbrojona w skrzydła czułam się o wiele pewniej.
Pierwsze 25km biegło się w zasadzie fajnie. Trzymaliśmy się razem z kumplem w okolicach 6min./km i było tak akurat. Na 15km łyknęłam Vitargo. Na 19km dojechało do nas nieocenione wsparcie w postaci koleżanki na rowerze z plecakiem wypełnionym wodą i Powerade'ami. Jechała równolegle z nami do końca, za co będę jej dozgonnie wdzięczna. Przed 25km łyknęłam kolejne Vitargo i... poczułam lekki dyskomfort w okolicach jelita grubego. Na szczęście okazało się, że akurat na 25km są ToiToi'e. Niestety niewiele to pomogło i ból doskwierał mi nadal.
Musiałam zwolnić. Musiałam iść. Jak tylko przestawało boleć, biegłam, ale potem znowu bolało, więc szłam. Kolega poleciał dalej sam. Ulica Warszawska będzie już zawsze kojarzyć mi się z jedną z najtrudniejszych chwil w moim życiu. To był prawdziwy kryzys. Dostałam ataku paniki, chciało mi się płakać i nie wiedziałam co mam zrobić. Koleżanka próbowała zdopingować mnie do biegu, ale to było ostatnie czego teraz potrzebowałam, bo nie mogłam nic zrobić. Trudno, musiałam łyknąć Pyralgin.
Przed 35km dowiedziałam się, że rodzinka czeka już na mnie na mecie i od razu miałam wizję moich zasmarkanych, kaszlących dzieci w tym deszczu. Podziałało jak płachta na byka. Oni nie mogli tam przecież stać jeszcze godzinę. Nagle dostałam skrzydeł. Ostatnie 7km przebiegłam (ani razu już nie szłam) równym tempem, szybszym od tego, od którego zaczynałam. Włączyłam Linkin Park i w równym tempie wyprzedzałam setki biegaczy, którzy szli wycieńczeni.
Ostatni odcinek był gwoździem do trumny - ostro pod górę po starym bruku. Tam byłam jedyną osobą, która biegła, a nie szła. Zakręt, pożegnanie z koleżanką i jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu - meta. Rodzinka dopingowała mnie tuż przed. Finisz jak zwykle szybszy, chociaż nie miałam już w ogóle sił i... 4:42 brutto 4:38 netto. Zostałam maratonką :)
W sobotę wieczorem przygotowałam sobie wszystko na wyjazd. Milion Powerade'ów, żele, okulary, ciuchy, urządzenia pomiarowe i... no dobra, jeszcze jeden Powerade - tak, żeby się nie odwodnić. Odebrałam pakiet startowy wieczorem i przy okazji spotkaliśmy się z kilkoma znajomymi, którzy też startowali. I wcale nie wyglądali na zdenerwowanych, a ja w zasadzie nie byłam w stanie wykrzesać z siebie nic poza 'będzie fajnie!".
Ale tak to jest, jak się człowiek szykuje na nieznany, duży wysiłek. Tydzień wcześniej chłopak zmarł po przebiegnięciu 10km. Rok wcześniej chłopak zmarł w czasie maratonu w Poznaniu. I karmią nas media takimi informacjami i jak tu się później nie denerwować. A do głowy przychodzą najgorsze myśli. Przypominają się wszystkie treningi, które nie były na 100%, bo akurat dzień był nie taki. A do tego dieta, a może powinnam mieć skarpetki uciskowe, a może... uffff już bym chciała żeby było po wszystkim.
Na start pojechaliśmy z kolegą z Puszczykowa - również debiutant. Dołączył do nas kuzyn ze swoim kuzynem - zaprawieni maratończycy, więc mieliśmy silne wsparcie. Tuż przed startem zobaczyliśmy kolejkę ustawioną pod prąd. Okazało się, że jakiś ksiądz błogosławi biegaczy. Bez chwili namysłu ustawiliśmy się też i udało się dostać błogosławieństwo tuż przed startem. Uzbrojona w skrzydła czułam się o wiele pewniej.
Pierwsze 25km biegło się w zasadzie fajnie. Trzymaliśmy się razem z kumplem w okolicach 6min./km i było tak akurat. Na 15km łyknęłam Vitargo. Na 19km dojechało do nas nieocenione wsparcie w postaci koleżanki na rowerze z plecakiem wypełnionym wodą i Powerade'ami. Jechała równolegle z nami do końca, za co będę jej dozgonnie wdzięczna. Przed 25km łyknęłam kolejne Vitargo i... poczułam lekki dyskomfort w okolicach jelita grubego. Na szczęście okazało się, że akurat na 25km są ToiToi'e. Niestety niewiele to pomogło i ból doskwierał mi nadal.
Musiałam zwolnić. Musiałam iść. Jak tylko przestawało boleć, biegłam, ale potem znowu bolało, więc szłam. Kolega poleciał dalej sam. Ulica Warszawska będzie już zawsze kojarzyć mi się z jedną z najtrudniejszych chwil w moim życiu. To był prawdziwy kryzys. Dostałam ataku paniki, chciało mi się płakać i nie wiedziałam co mam zrobić. Koleżanka próbowała zdopingować mnie do biegu, ale to było ostatnie czego teraz potrzebowałam, bo nie mogłam nic zrobić. Trudno, musiałam łyknąć Pyralgin.
Przed 35km dowiedziałam się, że rodzinka czeka już na mnie na mecie i od razu miałam wizję moich zasmarkanych, kaszlących dzieci w tym deszczu. Podziałało jak płachta na byka. Oni nie mogli tam przecież stać jeszcze godzinę. Nagle dostałam skrzydeł. Ostatnie 7km przebiegłam (ani razu już nie szłam) równym tempem, szybszym od tego, od którego zaczynałam. Włączyłam Linkin Park i w równym tempie wyprzedzałam setki biegaczy, którzy szli wycieńczeni.
Ostatni odcinek był gwoździem do trumny - ostro pod górę po starym bruku. Tam byłam jedyną osobą, która biegła, a nie szła. Zakręt, pożegnanie z koleżanką i jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu - meta. Rodzinka dopingowała mnie tuż przed. Finisz jak zwykle szybszy, chociaż nie miałam już w ogóle sił i... 4:42 brutto 4:38 netto. Zostałam maratonką :)
piątek, 25 października 2013
XXVI Bieg Zbąskich, VII PÓŁMARATON, 22 września 2013, Zbąszyń
Od początku września znowu nie miałam czasu na bieganie ze względu na organizację naszego biegu. Dopiero po 8 września zaczęłam nadrabiać zaległości. W końcu 22 września miałam pierwszy raz zmierzyć się z połówką. Cieszyłam się, że będzie mi towarzyszył kuzyn - zaprawiony w bojach maratończyk.
Pojechaliśmy do Zbąszynia razem z kuzynem i jego kolegą. Krótka rozgrzewka i stanęliśmy na starcie. Kuzyn tydzień wcześniej przebiegł maraton we Wrocławiu i nie był w najlepszej formie. Dzięki temu nie odstawił mnie od początku aż do końca. Pomagał mi w trudnych chwilach i doradzał oddychanie, picie itd.
Do 15km biegłam tak, że nawet nie zauważyłam, że jestem już tak daleko. Atmosfera była lekka, żarciki i rozmowy z biegaczami itd. Potem zaczęła się walka. Stromy i długi podbieg dał mi się we znaki. Miałam dziką ochotę pomaszerować przez chwilę, ale było mi głupio przy kuzynie. Biegłam dalej, a on zaczął mnie szczuć, żebym wyprzedzała kolejnych zawodników. W duchu przeklinałam go okrutnie, ale na twarzy zachowałam uśmiech i dawałam z siebie 200%. Jak zobaczyłam metę, to jeszcze wypaliłam do przodu.
I tak udało się przebiec pierwszy w życiu półmaraton z czasem 2:18. Byłam dumna i blada. Niestety, nie starczyło dla nas ciasta. Przebrałam się szybko w suche ciuchy, zjedliśmy po talerzu grochóweczki i ruszyliśmy w drogę powrotną. Oczywiście po 5 min. jazdy już spałam :)
To skoro tak ciężko było mi przebiec połówkę, to czy ja na pewno dam radę przebiec maraton? hmmm
Pojechaliśmy do Zbąszynia razem z kuzynem i jego kolegą. Krótka rozgrzewka i stanęliśmy na starcie. Kuzyn tydzień wcześniej przebiegł maraton we Wrocławiu i nie był w najlepszej formie. Dzięki temu nie odstawił mnie od początku aż do końca. Pomagał mi w trudnych chwilach i doradzał oddychanie, picie itd.
Do 15km biegłam tak, że nawet nie zauważyłam, że jestem już tak daleko. Atmosfera była lekka, żarciki i rozmowy z biegaczami itd. Potem zaczęła się walka. Stromy i długi podbieg dał mi się we znaki. Miałam dziką ochotę pomaszerować przez chwilę, ale było mi głupio przy kuzynie. Biegłam dalej, a on zaczął mnie szczuć, żebym wyprzedzała kolejnych zawodników. W duchu przeklinałam go okrutnie, ale na twarzy zachowałam uśmiech i dawałam z siebie 200%. Jak zobaczyłam metę, to jeszcze wypaliłam do przodu.
I tak udało się przebiec pierwszy w życiu półmaraton z czasem 2:18. Byłam dumna i blada. Niestety, nie starczyło dla nas ciasta. Przebrałam się szybko w suche ciuchy, zjedliśmy po talerzu grochóweczki i ruszyliśmy w drogę powrotną. Oczywiście po 5 min. jazdy już spałam :)
To skoro tak ciężko było mi przebiec połówkę, to czy ja na pewno dam radę przebiec maraton? hmmm
I Wyścig po uśmiech - 8 września 2013
Wspólnie z Radą Rodziców, z którą pracowaliśmy dzielnie od września, postanowiliśmy zorganizować zaraz po wakacjach kolejną imprezę integracyjną. Rozmawialiśmy o niej w czerwcu na ostatnim zebraniu i wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby jednym z elementów imprezy był bieg. Całość imprezy ogarniał kolega, który zwykle je organizuje, a wyścigiem zajęliśmy się w pięć osób.
Po 'Pogoni za wilkiem' dotarło do mnie ile pracy i ile osób potrzebowalibyśmy, żeby zorganizować bieg na 300 osób, dlatego miałam wielką nadzieję, że aż tyle się do nas nie zapisze. Ostatecznie zapisało się prawie 200 osób, a biegły 144 :)
Nie będę podsumowywać samej organizacji wyścigu, napiszę tylko, ze zawodnicy byli bardzo zadowoleni. Przede wszystkim chwalili atmosferę biegu, pogodę i świeże pączki po biegu. Niedociągnięcia pamiętamy i postaramy się je wyeliminować przy kolejnej edycji. Zdecydowanie łatwiej jest po drugiej stronie lustra ;)
Po 'Pogoni za wilkiem' dotarło do mnie ile pracy i ile osób potrzebowalibyśmy, żeby zorganizować bieg na 300 osób, dlatego miałam wielką nadzieję, że aż tyle się do nas nie zapisze. Ostatecznie zapisało się prawie 200 osób, a biegły 144 :)
Nie będę podsumowywać samej organizacji wyścigu, napiszę tylko, ze zawodnicy byli bardzo zadowoleni. Przede wszystkim chwalili atmosferę biegu, pogodę i świeże pączki po biegu. Niedociągnięcia pamiętamy i postaramy się je wyeliminować przy kolejnej edycji. Zdecydowanie łatwiej jest po drugiej stronie lustra ;)
czwartek, 24 października 2013
Sierpień miesiącem kontuzji, lenistwa i nowych butków :)
Sierpień w tym roku miałam wyjątkowo zajęty. Tu goście, tam wyjazd, tu dzieci itd. itp. Ciężko było mi znaleźć czas na bieganie. Dodatkowo okazało się, że nie mogę biegać w upale. Czułam się fatalnie. Tętno skakało mi przy truchcie do granic możliwości, więc biegałam tempem żółwiowym.
Dopiero, jak pojechaliśmy z rodzinką nad morze, udało mi się złapać wenę. To było najpiękniejsze wybieganie w moim życiu. Pobiegłam najpierw trasą równoległą do morza w jedną stronę i zrobiłam ok. 10km (Niechorze-Pobierowo). A potem wróciłam sobie plażą boso. Godzina była akurat 20:00, więc zachodziło słoneczko. I było pięknie. Widoki, mewy, turyści z aparatami fotograficznymi, którym wlazłam w kadr z moimi butami w rękach ;)
Na koniec siupnęłam sobie do morza. No po prostu bajka....
Na drugi dzień trochę bolała mnie lewa stopa. Na trzeci dzień bolała mnie bardziej. I tak już zostało. Nie mogłam biegać. Pomógł dopiero masaż wspaniałej fizjoterapeutki i zakup nowych butów.
Nigdy nie należałam do kobiet, które potrafią wydać ...set złotych na buty. Mam ich mniej niż mój mąż, co chyba niezbyt dobrze o mnie świadczy z kobiecego punktu widzenia. Ale na buty do biegania nie szczędziłam. Po dwóch konsultacjach wybrałam Asicsy Gel Pulse 4 i kocham je. Trzymają moje stópki, jak trzeba, nic mnie już nie boli i biega się w nich jak po mchu. To będą buty, które zaniosą mnie na metę maratonu :)
Dopiero, jak pojechaliśmy z rodzinką nad morze, udało mi się złapać wenę. To było najpiękniejsze wybieganie w moim życiu. Pobiegłam najpierw trasą równoległą do morza w jedną stronę i zrobiłam ok. 10km (Niechorze-Pobierowo). A potem wróciłam sobie plażą boso. Godzina była akurat 20:00, więc zachodziło słoneczko. I było pięknie. Widoki, mewy, turyści z aparatami fotograficznymi, którym wlazłam w kadr z moimi butami w rękach ;)
Na koniec siupnęłam sobie do morza. No po prostu bajka....
Na drugi dzień trochę bolała mnie lewa stopa. Na trzeci dzień bolała mnie bardziej. I tak już zostało. Nie mogłam biegać. Pomógł dopiero masaż wspaniałej fizjoterapeutki i zakup nowych butów.
Nigdy nie należałam do kobiet, które potrafią wydać ...set złotych na buty. Mam ich mniej niż mój mąż, co chyba niezbyt dobrze o mnie świadczy z kobiecego punktu widzenia. Ale na buty do biegania nie szczędziłam. Po dwóch konsultacjach wybrałam Asicsy Gel Pulse 4 i kocham je. Trzymają moje stópki, jak trzeba, nic mnie już nie boli i biega się w nich jak po mchu. To będą buty, które zaniosą mnie na metę maratonu :)
poniedziałek, 21 października 2013
1. Pogoń za wilkiem - 27 lipca 2013
Nareszcie ktoś wpadł na to, żeby pobiegać po 'moim' lesie. Trasa 10km, a do tego biegi dziecięce. Zapisałam oba moje wilczki. To był dobry czas na zawody, bo zaczęłam odczuwać wyraźne efekty treningu przedmaratońskiego.
Startowaliśmy rodzinnie: na starcie Magda, Maciej i ja, a wśród kibiców Marek, Asia i Daniel. Pogoda była tak piękne, że bardzo się cieszyłam, że biegamy w cieniu lasu ;)
Trasa była piękna. Las, podbiegi, zbiegi, jeziorko, czyli wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Biegło się super. Na początku znowu mnie poniosło, co odpokutowałam późniejszym spowolnieniem. Ech, nie jest tak łatwo ogarnąć emocje startowe.
Ostatecznie przybiegłam tuż za Madzią. Czas: 1:01:15 netto, czyli jak na cross to bardzo dobrze. Maciej też był tuż za nami, więc wszyscy zadowoleni. A na mecie czekała na nas butla wody, różyczka i... strażacka armatka wodna. Pan Strażak był trochę nadgorliwy i wyraźnie miał ochotę przeprowadzić konkurs Miss Mokrego Podkoszulka, ale pod gromami z naszych oczu się wreszcie uspokoił.
A potem był placek drożdżowy.... niesamowity, pyszniutki, świeżutki i do teraz pamiętam jego smak. Wielki szacunek dla organizatorów za całokształt. Wszystko było tip-top.
Moje wilczki biegały w osobnych klasyfikacjach wiekowych i udało im się wybiegać medale. Pięknie - obok mamy galerii rośnie galeria dzieciaczków - i o to chodzi :)
Startowaliśmy rodzinnie: na starcie Magda, Maciej i ja, a wśród kibiców Marek, Asia i Daniel. Pogoda była tak piękne, że bardzo się cieszyłam, że biegamy w cieniu lasu ;)
Trasa była piękna. Las, podbiegi, zbiegi, jeziorko, czyli wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Biegło się super. Na początku znowu mnie poniosło, co odpokutowałam późniejszym spowolnieniem. Ech, nie jest tak łatwo ogarnąć emocje startowe.
Ostatecznie przybiegłam tuż za Madzią. Czas: 1:01:15 netto, czyli jak na cross to bardzo dobrze. Maciej też był tuż za nami, więc wszyscy zadowoleni. A na mecie czekała na nas butla wody, różyczka i... strażacka armatka wodna. Pan Strażak był trochę nadgorliwy i wyraźnie miał ochotę przeprowadzić konkurs Miss Mokrego Podkoszulka, ale pod gromami z naszych oczu się wreszcie uspokoił.
A potem był placek drożdżowy.... niesamowity, pyszniutki, świeżutki i do teraz pamiętam jego smak. Wielki szacunek dla organizatorów za całokształt. Wszystko było tip-top.
Moje wilczki biegały w osobnych klasyfikacjach wiekowych i udało im się wybiegać medale. Pięknie - obok mamy galerii rośnie galeria dzieciaczków - i o to chodzi :)
I Sucholeska Dziesiątka Fightera - 22 czerwca 2013
Ach, co to był za bieg! Wspólnie z Asieną pojechałyśmy raniutko na drugi koniec Poznania. Miałyśmy sporo czasu, który wykorzystałyśmy, jak prawdziwe kobiety, na wizytę w pobliskiej galerii handlowej. Słoneczko pięknie świeciło.
No, ale dosyć przyjemności, potem był start. Słoneczko zaczęło niemiłosiernie grzać, co na asfaltowej, otwartej powierzchni, było troszkę uciążliwe. Obiecałam sobie trzymać się odpowiedniego tętna, więc puściłam Asienę przodem, a sama kontrolowałam spokojniejsze tempo. No i się udało - dobiec do mety poniżej godziny - 58:52 netto.
Najlepsze, co pamiętam, to kibice z wężami ogrodowymi, którzy podlewali nas po drodze. I niesamowicie zadbana okolica - minęliśmy chyba z 5 super placów zabaw pełnych dzieci. Gmina Suchy Las faktycznie dba o swoich mieszkańców.
No, ale dosyć przyjemności, potem był start. Słoneczko zaczęło niemiłosiernie grzać, co na asfaltowej, otwartej powierzchni, było troszkę uciążliwe. Obiecałam sobie trzymać się odpowiedniego tętna, więc puściłam Asienę przodem, a sama kontrolowałam spokojniejsze tempo. No i się udało - dobiec do mety poniżej godziny - 58:52 netto.
Najlepsze, co pamiętam, to kibice z wężami ogrodowymi, którzy podlewali nas po drodze. I niesamowicie zadbana okolica - minęliśmy chyba z 5 super placów zabaw pełnych dzieci. Gmina Suchy Las faktycznie dba o swoich mieszkańców.
niedziela, 26 maja 2013
Kop nadszedł w odpowiednim momencie
Jak to zwykle ze mną bywa - w momentach największego kryzysu szukam nowych celów, które dadzą mi potrzebnego kopa. Tak było i tym razem. Doczytałam książkę "Biegiem przez życie" do końca i znalazłam w niej receptę na przygotowanie w 20 tygodni do maratonu. Szybko rzuciłam okiem w kalendarz i okazało się, że w tym roku maraton w Poznaniu jest 13 października, czyli za... 20 i pół tygodnia. Przypadek?
Może tak, może nie, ale takich okazji się nie odpuszcza. Przesiedziałam pół wieczoru z nosem w książce i w kalendarzu i mam rozpiskę. Plan obejmuje treningi 3-4 razy w tygodniu. Tak się zawzięłam, że wczoraj przy złej pogodzie poszłam biegać na bieżnię. I wreszcie zaczyna boleć, czyli TO DZIAŁA!
Bardzo się cieszę i wracam do regularnego treningu. Zamontowałam sobie pulsometr i minutnik i mam zamiar przejść od 'człapania' do 'biegania' przez duże BY :)
Może tak, może nie, ale takich okazji się nie odpuszcza. Przesiedziałam pół wieczoru z nosem w książce i w kalendarzu i mam rozpiskę. Plan obejmuje treningi 3-4 razy w tygodniu. Tak się zawzięłam, że wczoraj przy złej pogodzie poszłam biegać na bieżnię. I wreszcie zaczyna boleć, czyli TO DZIAŁA!
Bardzo się cieszę i wracam do regularnego treningu. Zamontowałam sobie pulsometr i minutnik i mam zamiar przejść od 'człapania' do 'biegania' przez duże BY :)
Superkumulacja kryzysu :(
Po serii antybiotyków i prawie dwutygodniowej przerwie w bieganiu dopadł mnie mega-kryzys. Po tym, jak fatalnie poczułam się w Swarzędzu wcale nie chciało mi się wracać do dreptania. Do tego jeszcze przeczytałam w książce "Biegiem przez życie", że utraciłam bezpowrotnie wszystko to, co udało mi się do tej pory wypracować. Żeby dojść do takiej formy, jaką miałam przed przerwą, będę musiała zaczynać znowu od początku. A do tego autor nazywa takich, jak ja 'człapaczami', a nie biegaczami. No i jak tu się zwlec z kanapy? Doszłam do wniosku, że teoria superkumulacji dotyczy również kryzysu - im dłużej się zwleka, tym trudniej jest wziąć się do roboty. Mega-dół :(
poniedziałek, 13 maja 2013
2. Bieg 10km Szpot Swarzędz - 12 maja 2013
Wspólnie z koleżankami z Puszczykowa zasadziłyśmy się na swarzędzką dyszką już dawno, dawno temu. Ze względu na chorobę musiałam odpuścić ostatnie treningi, ale biegu odpuszczać nie chciałam. Zebrałam się w sobie i w sobotę odebrałam pakiet.
W niedzielę rano czułam się na tyle dobrze, że postanowiłam pobiec. Nie wiem czemu, wydawało mi się, że mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby dojechać do Swarzędza (start o 10:00). Tak się guzdrałam, że w końcu dojechałam na start w ostatnim momencie, żeby usłyszeć 10... 9... ... start! Wkręciłam się w pierwszą lepszą grupkę biegaczy i poleciałam.
Po kilku kilometrach okazało się, że wkręciłam się w jedną z pierwszych grupek biegaczy, którzy pędzili w tempie, którego do tej pory nie udało mi się osiągnąć. Efekt był opłakany: zrobiło mi się niedobrze, mroczki biegały przed oczami, a motywacja spadła do zera. Zeszłam z trasy i szłam równolegle do biegnących z przekonaniem, że dojdę do 5km i oddam chip. Szłam tak i szłam i w końcu zaczęłam truchtać. I tak trochę szłam, trochę truchtałam i w końcu przebiegłam te 10km (1:07min.).
Po drodze zastanawiałam się po co ja w ogóle biorę udział w zawodach, skoro mnie to zawsze boli. Odpowiedź na to pytanie znalazłam po biegu, w ramionach córci, która mi gratulowała i sama chętnie wzięła udział w biegu dziecięcym. Gdyby nie pogoda wszyscy świetnie byśmy się bawili. A póki co uczę ją, żeby walczyć, nie poddawać się i (co najważniejsze) że nie zawsze liczy się tylko pierwsze miejsce.
Kolejny bieg na 10km w Wolsztynie. Zapis zrobiony. Może uda się pobiec. Obiecuję, że tym razem nie spalę się na starcie! Serio!
W niedzielę rano czułam się na tyle dobrze, że postanowiłam pobiec. Nie wiem czemu, wydawało mi się, że mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby dojechać do Swarzędza (start o 10:00). Tak się guzdrałam, że w końcu dojechałam na start w ostatnim momencie, żeby usłyszeć 10... 9... ... start! Wkręciłam się w pierwszą lepszą grupkę biegaczy i poleciałam.
Po kilku kilometrach okazało się, że wkręciłam się w jedną z pierwszych grupek biegaczy, którzy pędzili w tempie, którego do tej pory nie udało mi się osiągnąć. Efekt był opłakany: zrobiło mi się niedobrze, mroczki biegały przed oczami, a motywacja spadła do zera. Zeszłam z trasy i szłam równolegle do biegnących z przekonaniem, że dojdę do 5km i oddam chip. Szłam tak i szłam i w końcu zaczęłam truchtać. I tak trochę szłam, trochę truchtałam i w końcu przebiegłam te 10km (1:07min.).
Po drodze zastanawiałam się po co ja w ogóle biorę udział w zawodach, skoro mnie to zawsze boli. Odpowiedź na to pytanie znalazłam po biegu, w ramionach córci, która mi gratulowała i sama chętnie wzięła udział w biegu dziecięcym. Gdyby nie pogoda wszyscy świetnie byśmy się bawili. A póki co uczę ją, żeby walczyć, nie poddawać się i (co najważniejsze) że nie zawsze liczy się tylko pierwsze miejsce.
Kolejny bieg na 10km w Wolsztynie. Zapis zrobiony. Może uda się pobiec. Obiecuję, że tym razem nie spalę się na starcie! Serio!
XXX Pszczewska Dwudziestka - pierwsze podejście do półmaratonu
Przed długim weekendem majowym biegało mi się przecudnie. Leciutko, w swoim tempie, bez zadyszki. Weekendowe wybieganie stało się prawdziwą przygodą - raz przebiegłam nawet 13km non-stop. Dzięki temu zrodziła się w mojej głowie myśl, że mogłabym przebiec półmaraton. Postanowiłam spróbować swoich sił w biegu, którego trasa przebiega przez wieś, w której spędzałam długi weekend majowy.
Trasa biegu jest bardzo fajna, bo nie ma pętli, długich prostych i większość jest zadrzewiona. Lepiej być nie może. W sobotę odebrałam pakiet startowy i byłam pewna, że się uda. Niestety mój organizm był innego zdania - wieczorem zaczęło mnie wszystko boleć. Myślałam jednak, że to może tylko zakwasy po malowaniu, jakie uskutecznialiśmy dzień wcześniej w naszym domku. Niestety niedzielny poranek był jeszcze gorszy. Nie miałam sił ruszyć się z łóżka, a co dopiero biegać. Musiałam odpuścić. A tego bardzo nie lubię.
Wielka szkoda, bo czułam, że będzie się na prawdę fajnie biegać. Pogoda też dopisała. No cóż, może za rok. Zdrówko nie polepszyło się i skończyło się na antybiotykach. Czy był to wystarczający powód do tego, żeby dać sobie spokój z bieganiem? hi hi, odpowiedź w kolejnym poście.
Trasa biegu jest bardzo fajna, bo nie ma pętli, długich prostych i większość jest zadrzewiona. Lepiej być nie może. W sobotę odebrałam pakiet startowy i byłam pewna, że się uda. Niestety mój organizm był innego zdania - wieczorem zaczęło mnie wszystko boleć. Myślałam jednak, że to może tylko zakwasy po malowaniu, jakie uskutecznialiśmy dzień wcześniej w naszym domku. Niestety niedzielny poranek był jeszcze gorszy. Nie miałam sił ruszyć się z łóżka, a co dopiero biegać. Musiałam odpuścić. A tego bardzo nie lubię.
Wielka szkoda, bo czułam, że będzie się na prawdę fajnie biegać. Pogoda też dopisała. No cóż, może za rok. Zdrówko nie polepszyło się i skończyło się na antybiotykach. Czy był to wystarczający powód do tego, żeby dać sobie spokój z bieganiem? hi hi, odpowiedź w kolejnym poście.
Bieg na Tak, 20 kwietnia 2013
Kilka dni wcześniej dostałam informację o tej imprezie od koleżanki. Bieg na Tak organizuje Stowarzyszenie na Tak, które opiekuje się niepełnosprawnymi. Świetna idea, świetni ludzie, świetna impreza.
Można było się zapisać na jedno kółko wokół Malty (5,7km) lub dwa kółka (11,4km). Biorąc pod uwagę to, jak mi poszło w Maniackiej, zapisałam się na jedno kółko, czyli Fun Run. Jakże inna była atmosfera całego biegu. Ludzie uśmiechnięci, tym razem nie zagryzali zębów, żeby wyciągnąć max-wynik. Super.
Ja oczywiście spaliłam się na starcie do tego stopnia, że pod koniec dziękowałam Opatrzności, że nie zapisałam się na dwa kółka, bo nie dałabym rady. A tak, pobiegłam kółeczko (33min.), dostałam medal, dzieciaki wybawiły się na trampolinach, mąż pooglądał fury i wszyscy w promieniach słońca wróciliśmy do domu. Super :)
Można było się zapisać na jedno kółko wokół Malty (5,7km) lub dwa kółka (11,4km). Biorąc pod uwagę to, jak mi poszło w Maniackiej, zapisałam się na jedno kółko, czyli Fun Run. Jakże inna była atmosfera całego biegu. Ludzie uśmiechnięci, tym razem nie zagryzali zębów, żeby wyciągnąć max-wynik. Super.
Ja oczywiście spaliłam się na starcie do tego stopnia, że pod koniec dziękowałam Opatrzności, że nie zapisałam się na dwa kółka, bo nie dałabym rady. A tak, pobiegłam kółeczko (33min.), dostałam medal, dzieciaki wybawiły się na trampolinach, mąż pooglądał fury i wszyscy w promieniach słońca wróciliśmy do domu. Super :)
środa, 17 kwietnia 2013
Podwójny sukces. Grand Prix
Ostatnio mało pisałam, ale dużo biegałam. I to coraz dłużej i coraz szybciej. Po trzech miesiącach treningów udało mi się podwoić ilość kilometrów, które potrafię przebiec bez przerwy w tempie dwa razy szybszym niż to, od którego zaczynałam. Super. Cieszę się bardzo.
Póki co postanowiłam pozostać przy startach w biegach na 10km. Może uda mi się zrobić Grand Prix Wielkopolski w Biegach Ulicznych na 10km. Wystarczy pobiec w co najmniej sześciu z dziesięciu imprez. Maniacką mam zaliczoną. Na bieg w Swarzędzu jestem zapisana. Może uda się przebiec po drodze Wrześnię. A może coś jeszcze... :)
Póki co postanowiłam pozostać przy startach w biegach na 10km. Może uda mi się zrobić Grand Prix Wielkopolski w Biegach Ulicznych na 10km. Wystarczy pobiec w co najmniej sześciu z dziesięciu imprez. Maniacką mam zaliczoną. Na bieg w Swarzędzu jestem zapisana. Może uda się przebiec po drodze Wrześnię. A może coś jeszcze... :)
Data i godzina | Bieg |
---|---|
16/03/2013 12:00 – 15:00 |
IX Maniacka Dziesiątka Malta – Baraniaka, Poznań |
13/04/2013 17:00 |
XI Bieg Europejski – Gniezno Gniezno – Rynek, Gniezno Wielkopolska |
28/04/2013 11:00 |
XXX Bieg Kosynierów Września, Września |
12/05/2013 10:00 |
2. edycja biegu 10-TKA Chevrolet Szpot Swarzędz – Rynek, Swarzędz Wielkopolska |
02/06/2013 14:00 – 16:00 |
II Wolsztyńska Dziesiątka Wolsztyn, Wolszyn Wielkopolska |
22/06/2013 11:00 |
I Sucholeski Bieg o Puchar Wójta – Dziesiątka Fightera Suchy Las, Suchy Las |
31/08/2013 10:00 |
III Chyża Dziesiątka Nowy Tomyśl, Nowy Tomyśl Wielkopolska |
06/10/2013 13:30 – 15:30 |
III Dycha Drzymały Rakoniewice, Rakoniewice Wielkopolska |
11/11/2013 10:00 – 11:00 |
3. Luboński Bieg Niepodległości Luboń, Luboń |
środa, 3 kwietnia 2013
Alleluja i do przodu!
Alleluja! i już po Świętach. Oj, musiałam sobie trochę odpuścić z tej okazji, ale w końcu od czego są Święta ;) Biegałam tuż przed 7,7km non-stop i dzisiaj 6,7km z niesamowitą prędkością. Pierwszy raz udało mi się zrobić kilometr poniżej 6 minut. To, co kiedyś robiłam z trzema przystankami, dzisiaj zrobiłam na tyle szybko, że postanowiłam dobiegać kółeczko wokół osiedla, żeby się wybiegać.
Najgorszy jest pierwszy kilometr, zanim ustawią sobie rytm oddychania, męczę się najwięcej. Potem, jak wpadnę w rytm, to wydaje mi się, że nawet półmaraton bym zrobiła. Kusił mnie ten niedzielny, ale muszę odpuścić. Za dużo dzieje się poza tym i jestem potrzebna w domu.
A póki co, będę nadal pracować, bo efekty są super. Każdy trening przynosi jakąś niespodziankę :)
Najgorszy jest pierwszy kilometr, zanim ustawią sobie rytm oddychania, męczę się najwięcej. Potem, jak wpadnę w rytm, to wydaje mi się, że nawet półmaraton bym zrobiła. Kusił mnie ten niedzielny, ale muszę odpuścić. Za dużo dzieje się poza tym i jestem potrzebna w domu.
A póki co, będę nadal pracować, bo efekty są super. Każdy trening przynosi jakąś niespodziankę :)
poniedziałek, 18 marca 2013
9 Maniacka Dziesiątka w Poznaniu
Pierwszy start biegowy w życiu za mną. Udało mi się mimo tego, że do tej pory udawało mi się przebiec max 8 km. No, ale zacznę od początku.
Tydzień przed biegiem był ciężki, bo zostałam sama z dziećmi. Dzięki uprzejmości Teścia udało mi się jednak przebiec w czwartek ponad 6km, więc zdecydowałam, że pobiegnę w sobotę. W piątek odebrałam zestaw startowy. W sobotę od rana trwały prace przygotowawcze - rodzinka wymalowała różowy transparent z napisem 'Mama Z', na którym synek kazał domalować zestaw standardowy, czyli ZigZa, muuuu, ihaha itd.
Wszystko fajnie, tylko ja od rana czułam się, jakbym miała mieć egzamin. Już zapomniałam jak to jest i wcale za tym nie tęskniłam. Starałam się jakoś przygotować do biegu pomiędzy przygotowywaniem śniadania, szykowaniem nas do wyjazdu i ubieraniem dzieci. Kiedy wreszcie udało nam się ruszyć, bałam się, że mogę się spóźnić.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Musiałam kawałek dobiec do startu, ale przynajmniej się rozgrzałam. Po salwie armatniej ruszyliśmy. Niesiona tempem całego tłumu zauważyłam, że lecę za szybko. Zmieniłam strategię - znalazłam dziewczynę, która miała podobne tempo do mojego i biegłam równiutko za nią. Udało mi się ładnie pobiec do 4km, kiedy to musiałam pierwszy raz przejść kawałek. Najtrudniejszymi momentami był 5, 7 i 9km. Z utęsknieniem wypatrywałam tabliczek oznaczających kolejne kilometry. Gdyby moja rodzinka czekała na mnie na 8km, to zostawiłabym bieg. Na szczęście czekali na mecie.
Cały bieg pamiętam jak przez mgłę. Było ciężko i skupiałam się głównie na tym, żeby jednak biec. Z dziewczyną, która była moim zającem mijałyśmy się kilka razy. To ja szłam, to ona, ale ostatecznie przybiegła przede mną. W ogóle miałam wrażenie, że wszyscy mnie wyprzedzili. Najgorzej było, jak ostatkiem sił biegłam ostatnie dwa kilometry, a tutaj ludzie, którzy skończyli wcześniej bieg wracają z medalami truchtem. Starałam się nie oglądać za siebie, bo myślałam, że jestem ostatnia.
No, ale moim celem było skończenie biegu i udało się. Przed metą tak szukałam różowego transparentu, że nawet nie zauważyłam, że ją minęłam. Dostałam medal, szybciutko oddałam chip i dorwałam się do wody, która miała temperaturę bliską 0. Szybko uciekłam z tłumu do rodzinki, która była już wykończona czekaniem na zimnie. Nie było czasu na pamiątkowe zdjęcie ani przebieranie się w suche rzeczy. Biegiem do auta i do domu.
A w domu, jak to w domu. Udało mi się wygrzać w wannie i trzeba było wrócić do zwykłych obowiązków. Poorałam stopy, chyba mi zejdzie paznokieć, głowa pękała mi w szwach i ogólnie czułam się fatalnie. Dlatego postanowiłam nie brać udziału w Poznańskim Półmaratonie za dwa tygodnie. Może i bym dobiegła, ale nie miałabym szans na należyty odpoczynek. Muszę podciągnąć kondycję, żeby taka trasa nie była aż takim wysiłkiem, a póki co postaram się znaleźć inne biegi na 10km.
Ostatecznie ukończyłam bieg na 2022 miejscu z wynikiem 1:02:51. Byłam 155 w kategorii K30. Tylko zabrakło mi czasu, żeby się z tego cieszyć.
Tydzień przed biegiem był ciężki, bo zostałam sama z dziećmi. Dzięki uprzejmości Teścia udało mi się jednak przebiec w czwartek ponad 6km, więc zdecydowałam, że pobiegnę w sobotę. W piątek odebrałam zestaw startowy. W sobotę od rana trwały prace przygotowawcze - rodzinka wymalowała różowy transparent z napisem 'Mama Z', na którym synek kazał domalować zestaw standardowy, czyli ZigZa, muuuu, ihaha itd.
Wszystko fajnie, tylko ja od rana czułam się, jakbym miała mieć egzamin. Już zapomniałam jak to jest i wcale za tym nie tęskniłam. Starałam się jakoś przygotować do biegu pomiędzy przygotowywaniem śniadania, szykowaniem nas do wyjazdu i ubieraniem dzieci. Kiedy wreszcie udało nam się ruszyć, bałam się, że mogę się spóźnić.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Musiałam kawałek dobiec do startu, ale przynajmniej się rozgrzałam. Po salwie armatniej ruszyliśmy. Niesiona tempem całego tłumu zauważyłam, że lecę za szybko. Zmieniłam strategię - znalazłam dziewczynę, która miała podobne tempo do mojego i biegłam równiutko za nią. Udało mi się ładnie pobiec do 4km, kiedy to musiałam pierwszy raz przejść kawałek. Najtrudniejszymi momentami był 5, 7 i 9km. Z utęsknieniem wypatrywałam tabliczek oznaczających kolejne kilometry. Gdyby moja rodzinka czekała na mnie na 8km, to zostawiłabym bieg. Na szczęście czekali na mecie.
Cały bieg pamiętam jak przez mgłę. Było ciężko i skupiałam się głównie na tym, żeby jednak biec. Z dziewczyną, która była moim zającem mijałyśmy się kilka razy. To ja szłam, to ona, ale ostatecznie przybiegła przede mną. W ogóle miałam wrażenie, że wszyscy mnie wyprzedzili. Najgorzej było, jak ostatkiem sił biegłam ostatnie dwa kilometry, a tutaj ludzie, którzy skończyli wcześniej bieg wracają z medalami truchtem. Starałam się nie oglądać za siebie, bo myślałam, że jestem ostatnia.
No, ale moim celem było skończenie biegu i udało się. Przed metą tak szukałam różowego transparentu, że nawet nie zauważyłam, że ją minęłam. Dostałam medal, szybciutko oddałam chip i dorwałam się do wody, która miała temperaturę bliską 0. Szybko uciekłam z tłumu do rodzinki, która była już wykończona czekaniem na zimnie. Nie było czasu na pamiątkowe zdjęcie ani przebieranie się w suche rzeczy. Biegiem do auta i do domu.
A w domu, jak to w domu. Udało mi się wygrzać w wannie i trzeba było wrócić do zwykłych obowiązków. Poorałam stopy, chyba mi zejdzie paznokieć, głowa pękała mi w szwach i ogólnie czułam się fatalnie. Dlatego postanowiłam nie brać udziału w Poznańskim Półmaratonie za dwa tygodnie. Może i bym dobiegła, ale nie miałabym szans na należyty odpoczynek. Muszę podciągnąć kondycję, żeby taka trasa nie była aż takim wysiłkiem, a póki co postaram się znaleźć inne biegi na 10km.
Ostatecznie ukończyłam bieg na 2022 miejscu z wynikiem 1:02:51. Byłam 155 w kategorii K30. Tylko zabrakło mi czasu, żeby się z tego cieszyć.
czwartek, 14 marca 2013
Dzik jest dziki
Biegnę ja sobie w niedzielę po lesie i delektuję
się pięknem zimowej przyrody, aż tu nagle między drzewami mignęły mi
sarenki. 'Piękne' pomyślałam i biegłam dalej. 'Coś ich dużo' pomyślałam,
bo nie mogłam dojrzeć końca stada. 'O! Chyba je spłoszyłam'
- zaczęły uciekać, tylko... 'czemu uciekają w moim kierunku?' I nagle
zobaczyłam mały czarny punkcik przeganiający z pasją stado stu sarenek.
'@#$#@##! DZIK!' Dziękowałam w duszy za to, że mój pies nie jest
wyrywny. Szepnęłam tylko cichutko 'Fiszek, chodź' i pognałam do domu
zmienić zbroję ;)
W sobotę Maniacka Dziesiątka. Udało mi się w tym tygodniu pobiegać, więc wygląda na to, że wystartuję. Plan jest taki, żeby dobiec do mety. Najlepiej w mniej niż godzinę. Przebranie odpuściłam ze względu na brak pozytywnych wibracji. Córcia też szykuje się do biegu dziecięcego. Super :)
W sobotę Maniacka Dziesiątka. Udało mi się w tym tygodniu pobiegać, więc wygląda na to, że wystartuję. Plan jest taki, żeby dobiec do mety. Najlepiej w mniej niż godzinę. Przebranie odpuściłam ze względu na brak pozytywnych wibracji. Córcia też szykuje się do biegu dziecięcego. Super :)
środa, 6 marca 2013
Kopytka mi się palą
Bohaterowie filmu 'Epoka lodowcowa 3. Era dinozaurów' Diego i jelonek ganiają się dla sportu. Kiedy Diego nie daje już rady jelonek podskakuje z okrzykiem 'Kopytka mi się palą'. W późniejszej części Diego też coś takiego robi, jak ma nadmiar siły.
Odkąd wyszło słońce, moje kopytka permanentnie się palą. Szkoda, że nie mam możliwości biegać codziennie, ale trudno, odrabiam w weekend. Ostatnio pobiłam swój rekord, dzięki czemu wróciła mi nadzieja, że dam radę na Maniackiej Dziesiątce za dwa tygodnie. Byle tylko świeciło słońce :)
Odkąd wyszło słońce, moje kopytka permanentnie się palą. Szkoda, że nie mam możliwości biegać codziennie, ale trudno, odrabiam w weekend. Ostatnio pobiłam swój rekord, dzięki czemu wróciła mi nadzieja, że dam radę na Maniackiej Dziesiątce za dwa tygodnie. Byle tylko świeciło słońce :)
poniedziałek, 25 lutego 2013
Spadek mocy
Oj, ostatnio stale jestem w biegu, ale nie w takim, w jakim powinnam być. Zamiast biegać dla zdrowia mam tyle na głowie, że nie mam czasu polecieć w teren. I od razu widać tego konsekwencje: dopadł mnie spadek mocy, spadek nastroju, lenistwo i obżarstwo. Nic tylko spać i spać. Muszę się wreszcie kopnąć w zadek i ruszyć na trasę. Maniacka Dziesiątka się sama nie pobiegnie.
p.s. Kusi mnie, żeby pobiec w przebraniu. Tylko wstyd będzie, jak nie dobiegnę.
p.s. Kusi mnie, żeby pobiec w przebraniu. Tylko wstyd będzie, jak nie dobiegnę.
piątek, 15 lutego 2013
'The Catalyst', czyli katalizator
W reakcjach chemicznych katalizator zwiększa tempo zachodzenia reakcji. Podobnie działa na tempo mojego biegu 'The Catalyst', czyli ulubiony kawałek Linkin Park. Od kilku treningów biegam ze słuchawką w uchu i zdecydowanie ma to pozytywny wpływ na moją wydolność. Nie dość, że zbiór moich ulubionych kawałków nadaje tempo, to jeszcze nie muszę słuchać własnego zipania, dzięki czemu wydaje mi się, że 'wcale' nie jestem zmęczona.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Wczoraj skróciłam czas mojego zwykłego okrążenia o całe 7 minut. Rewelacja!
Chciałam się jeszcze poskarżyć na złośliwość rzeczy martwych. Moja aplikacja na smartfona zrobiła mi w niedzielę bardzo niemiłą niespodziankę. Po przebiegnięciu rekordowego (jak na mnie) dystansu po pobliskich lasach siadłam zdyszana w fotelu, żeby zobaczyć ile nabiegałam, a tu ZONK! Aplikacja naliczała czas, ale nie naliczała dystansu. Okazało się, że bez jakiegokolwiek ostrzeżenia nie połączył się GPS. Tak się zdenerwowałam, że mało nie pobiegłam jeszcze raz, żeby mieć to zmierzone, ale... no dobra, za tydzień pobiegnę. Przynajmniej miałam satysfakcję, że pies tym razem był naprawdę zmęczony :)
A do Maniackiej Dziesiątki został dokładnie jeden miesiąc...
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Wczoraj skróciłam czas mojego zwykłego okrążenia o całe 7 minut. Rewelacja!
Chciałam się jeszcze poskarżyć na złośliwość rzeczy martwych. Moja aplikacja na smartfona zrobiła mi w niedzielę bardzo niemiłą niespodziankę. Po przebiegnięciu rekordowego (jak na mnie) dystansu po pobliskich lasach siadłam zdyszana w fotelu, żeby zobaczyć ile nabiegałam, a tu ZONK! Aplikacja naliczała czas, ale nie naliczała dystansu. Okazało się, że bez jakiegokolwiek ostrzeżenia nie połączył się GPS. Tak się zdenerwowałam, że mało nie pobiegłam jeszcze raz, żeby mieć to zmierzone, ale... no dobra, za tydzień pobiegnę. Przynajmniej miałam satysfakcję, że pies tym razem był naprawdę zmęczony :)
A do Maniackiej Dziesiątki został dokładnie jeden miesiąc...
poniedziałek, 4 lutego 2013
Hu hu ha, nasza zima zła
Pogoda w tym roku zdecydowanie nas nie rozpieszcza. Na zmianę leje, wieje, sypie śnieg, a później wszystko naraz się rozpuszcza tworząc piękne błotko na drogach. Wszyscy marudzą, że mają dosyć zimy.
Wszyscy oprócz mnie. Tak polubiłam bieganie, że nie mogę się go doczekać. Czy pada, czy nie, zakładam buty i biegiem przez dzielnicę. Spróbuję biegać trzy razy w tygodniu + jeden trening ogólnorozwojowy.
Uruchomiłam już aplikację, która mierzy moje postępy, czyli licznik tyka. Mam już swoje tempo i historię biegania. Na razie nie będę pisać szczegółów, bo to co dla mnie jest sukcesem, dla innych będzie pewnie śmieszne. Pierwszy poważny sprawdzian czeka mnie w marcu na Maniackiej Dziesiątce. Nie mogę się doczekać.
Wszyscy oprócz mnie. Tak polubiłam bieganie, że nie mogę się go doczekać. Czy pada, czy nie, zakładam buty i biegiem przez dzielnicę. Spróbuję biegać trzy razy w tygodniu + jeden trening ogólnorozwojowy.
Uruchomiłam już aplikację, która mierzy moje postępy, czyli licznik tyka. Mam już swoje tempo i historię biegania. Na razie nie będę pisać szczegółów, bo to co dla mnie jest sukcesem, dla innych będzie pewnie śmieszne. Pierwszy poważny sprawdzian czeka mnie w marcu na Maniackiej Dziesiątce. Nie mogę się doczekać.
niedziela, 27 stycznia 2013
Mania biegania, psi pulsometr i skrzydła
Powoli, powoli czuję, że przechodzę z etapu wypluwania płuc po każdym kilometrze do etapu czerpania przyjemności z biegania. W ten weekend udało mi się przebiec ponad 5km z tylko jedną przerwą na marsz i coraz częściej zapominałam o tym, że biegnę.
Może to zasługa tego, że tym razem biegłam w świetle dziennym i mogłam biec płaską trasą po lesie.
Może tym razem dobrze pilnowałam tętna - mój kochany pies służył mi za pulsometr. Biegł ze mną bez smyczy i moje tętno było w porządku dopóki potrafiłam odwołać go z wywąchiwania kolejnych krzaków (obraziłam się na niego śmiertelnie po powrocie, kiedy to ja próbowałam złapać oddech na fotelu, a on jak gdyby nigdy nic chodził bez wywalonego języka i nawet nie dyszał).
Może to rozgrzewka, którą zrobiłam przed biegiem, dzięki czemu moje bieganie było bardziej elastyczne, a nie tak toporne, jak zwykle.
Może to dodatkowa motywacja płynąca z zapisania się do trzech biegów: Maniacka Dziesiątka w Poznaniu (16.03), Półmaraton Poznański (7.04), Matterhorn Ultraks 16km Trail (24.08).
Może to siła, jaką czerpię z rozmowy z każdym innym biegaczem/z czytania blogów o bieganiu, bo każdy z nich daje mnóstwo wsparcia i dobrych rad, których nigdy za wiele.
Pewnie to i tak kombinacja w/w rzeczy po prostu dodała mi skrzydeł. Nadszedł czas, żeby uzbroić się w program rejestrujący osiągi, pulsometr i odtwarzacz mp3. Z tym ostatnim będzie najtrudniej, bo ustalenie track listy w moim przypadku będzie niełatwym zadaniem. Ale temu poświęcę kolejny, nieprofesjonalny wpis na moim blogu. Lecę spać, bo jutro o 6:15 muszę być na basenie.
Może to zasługa tego, że tym razem biegłam w świetle dziennym i mogłam biec płaską trasą po lesie.
Może tym razem dobrze pilnowałam tętna - mój kochany pies służył mi za pulsometr. Biegł ze mną bez smyczy i moje tętno było w porządku dopóki potrafiłam odwołać go z wywąchiwania kolejnych krzaków (obraziłam się na niego śmiertelnie po powrocie, kiedy to ja próbowałam złapać oddech na fotelu, a on jak gdyby nigdy nic chodził bez wywalonego języka i nawet nie dyszał).
Może to rozgrzewka, którą zrobiłam przed biegiem, dzięki czemu moje bieganie było bardziej elastyczne, a nie tak toporne, jak zwykle.
Może to dodatkowa motywacja płynąca z zapisania się do trzech biegów: Maniacka Dziesiątka w Poznaniu (16.03), Półmaraton Poznański (7.04), Matterhorn Ultraks 16km Trail (24.08).
Może to siła, jaką czerpię z rozmowy z każdym innym biegaczem/z czytania blogów o bieganiu, bo każdy z nich daje mnóstwo wsparcia i dobrych rad, których nigdy za wiele.
Pewnie to i tak kombinacja w/w rzeczy po prostu dodała mi skrzydeł. Nadszedł czas, żeby uzbroić się w program rejestrujący osiągi, pulsometr i odtwarzacz mp3. Z tym ostatnim będzie najtrudniej, bo ustalenie track listy w moim przypadku będzie niełatwym zadaniem. Ale temu poświęcę kolejny, nieprofesjonalny wpis na moim blogu. Lecę spać, bo jutro o 6:15 muszę być na basenie.
czwartek, 24 stycznia 2013
Stara dobra Cindy
Z Cindy Crawford znamy się nie od dziś. Już w ogólniaku zajeżdżałam kasetę z jej programem ćwiczeń (bywało, że codziennie) i pamiętam, że działało i zawsze bolało.
Przeglądając ostatnio portale dla biegaczy, na których zamieszczane są również zestawy ćwiczeń ogólnorozwojowych miałam dziwne wrażenie, że wszystko to brzmi znajomo. I wtedy przypomniałam sobie o Cindy (mam już wersję na DVD) - jej treningi obejmowały nie tylko ćwiczenia kształtujące miejsca kobiece, ale wszystkie inne również. Postanowiłam włączyć je do mojego planu treningowego w czasie 'póki Gluś się nie obudzi'.
I tak oto dzisiejszy ranek rozpoczęłam od solidnej dawki wymachów, wykopów i spięć w towarzystwie przyjaciółki z dawnych lat. Figura modelki nigdy mi nie groziła, ale miło było znów razem poćwiczyć. Niestety przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz: boli i będzie bolało przez najbliższe dwa dni. Auć!
Przeglądając ostatnio portale dla biegaczy, na których zamieszczane są również zestawy ćwiczeń ogólnorozwojowych miałam dziwne wrażenie, że wszystko to brzmi znajomo. I wtedy przypomniałam sobie o Cindy (mam już wersję na DVD) - jej treningi obejmowały nie tylko ćwiczenia kształtujące miejsca kobiece, ale wszystkie inne również. Postanowiłam włączyć je do mojego planu treningowego w czasie 'póki Gluś się nie obudzi'.
I tak oto dzisiejszy ranek rozpoczęłam od solidnej dawki wymachów, wykopów i spięć w towarzystwie przyjaciółki z dawnych lat. Figura modelki nigdy mi nie groziła, ale miło było znów razem poćwiczyć. Niestety przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz: boli i będzie bolało przez najbliższe dwa dni. Auć!
poniedziałek, 21 stycznia 2013
Matterhorn Ultraks 2013
A jednak udało się. Szukałam i wybrałam imprezę, w której chciałabym wziąć udział: Matterhorn Ultraks Trail.
Termin: 24 sierpień 2013 (uff, mam więcej czasu na przygotowanie)
Miejsce: Zermatt (przepiękny szwajcarski kurort narciarski)
Dystans: 16km (organizowane są również biegi na 30km i 46km)
Przewyższenia: +-1100m (bez komentarza)
Limit czasu: 6 godzin (również bez komentarza)
Zgłoszenie: wysłane, przyjęte, zaklepane :)
I znów jest pięknie i wiem dokąd biegnę.
Więcej informacji na: http://www.ultraks.com/en/
Termin: 24 sierpień 2013 (uff, mam więcej czasu na przygotowanie)
Miejsce: Zermatt (przepiękny szwajcarski kurort narciarski)
Dystans: 16km (organizowane są również biegi na 30km i 46km)
Przewyższenia: +-1100m (bez komentarza)
Limit czasu: 6 godzin (również bez komentarza)
Zgłoszenie: wysłane, przyjęte, zaklepane :)
I znów jest pięknie i wiem dokąd biegnę.
Więcej informacji na: http://www.ultraks.com/en/
czwartek, 17 stycznia 2013
No to sru!
"We are very sorry but there is not possible for you to take part in cross du mont-blanc"
Taką oto piękną francuską angielszczyzną organizatorzy odpowiedzieli na moją rozpaczliwą prośbę o znalezienie dla mnie miejsca wśród startujących w tym roku. Z dnia na dzień, bez żadnego ostrzeżenia, wyczerpał się limit miejsc. Zwlekałam ze zgłoszeniem ze względu na certyfikat medyczny, który trzeba było wysłać do 15 dni od zgłoszenia i mam za swoje.
Czy mnie to zniechęciło? No jasne, że tak. Czy przestanę biegać? No jasne, że nie! Trochę mi będzie brakowało tak pięknego celu, ale za bardzo spodobał mi się sam plan, żeby z niego zrezygnować. Ani to nie jest jedyna góra w Europie, na którą mogę wbiec, ani jej nie zwiną po imprezie w czerwcu. Zawsze mogę tam pojechać i po niej pobiegać.
Czyli plan jest bez zmian. Trzeba tylko poszukać nowego celu. Jak tylko będę miała trochę czasu, oczywiście.
No i właśnie się zgłosiłam na Poznański Półmaraton. 7 kwietnia. Numer startowy 2085. I od razu weselej :)
wtorek, 15 stycznia 2013
Run for your life!
W ostatnią sobotę, całkiem przypadkiem, znalazłam sposób na wykrzesanie z siebie nieoczekiwanych pokładów energii. Wystarczy tylko pobiec do lasu i... zgubić się :) No, ale zacznę może od początku.
Pojechałam na weekend w odwiedziny do rodziny. Zgodnie z planem w weekend mam zaliczać dłuższą trasę/wybiegać się. Warunki nie były zbyt sprzyjające, bo prószył śnieg i udało mu się przykryć większość kałuż na leśnych drogach (mokre niespodzianki w czasie biegu). Mimo wszystko postanowiłam zrobić kilka kilometrów.
Las w okolicy znałam z letnich spacerów z psami, jednak zapuściłam się w nieznane rejony i wkrótce zorientowałam się, że nie poznaję okolic. W lecie las pełen jest rozłożystych dębów, brzozowych zagajników, kwiecistych polan, a w zimie... no cóż wszystkie drzewa są białe i wyrastają ze śniegu.
Robiło się już późno, wydawało mi się, że jestem u kresu sił, a w dodatku nie mogłam odpoczywać w marszu, bo przemokłam i szybko robiło mi się zimno. Dobrze, że miałam telefon i wykonałam 'telefon do przyjaciela', który zawrócił mnie ze złej drogi. I tak oto, nie podejrzewając się jeszcze o jakiekolwiek zapasy energii, wyrwałam w stronę domu po własnych śladach. Końcówkę, kiedy na horyzoncie widziałam już dom, dosłownie przeleciałam.
Czego to się człowiek o sobie nie dowie. Następnym razem też się zgubię :)
Pojechałam na weekend w odwiedziny do rodziny. Zgodnie z planem w weekend mam zaliczać dłuższą trasę/wybiegać się. Warunki nie były zbyt sprzyjające, bo prószył śnieg i udało mu się przykryć większość kałuż na leśnych drogach (mokre niespodzianki w czasie biegu). Mimo wszystko postanowiłam zrobić kilka kilometrów.
Las w okolicy znałam z letnich spacerów z psami, jednak zapuściłam się w nieznane rejony i wkrótce zorientowałam się, że nie poznaję okolic. W lecie las pełen jest rozłożystych dębów, brzozowych zagajników, kwiecistych polan, a w zimie... no cóż wszystkie drzewa są białe i wyrastają ze śniegu.
Robiło się już późno, wydawało mi się, że jestem u kresu sił, a w dodatku nie mogłam odpoczywać w marszu, bo przemokłam i szybko robiło mi się zimno. Dobrze, że miałam telefon i wykonałam 'telefon do przyjaciela', który zawrócił mnie ze złej drogi. I tak oto, nie podejrzewając się jeszcze o jakiekolwiek zapasy energii, wyrwałam w stronę domu po własnych śladach. Końcówkę, kiedy na horyzoncie widziałam już dom, dosłownie przeleciałam.
Czego to się człowiek o sobie nie dowie. Następnym razem też się zgubię :)
czwartek, 10 stycznia 2013
Kalendarium 2013
Spis imprez biegowych, w których może wystartuję. Zaznaczam na czerwono te, na które jestem zapisana. Te, które przebiegłam zaznaczam na niebiesko.
LUTY
16 luty - XI Zimowy Bieg Trzech Jezior - Trzemeszno - 15km
23 luty - III Bieg Górski Leszno-Grzybowo - Leszno - 10km
MARZEC
KWIECIEŃ
MAJ
5 maj - Pszczewska Dwudziestka - Pszczew - 21,097km
CZERWIEC
2 czerwiec - II Wolsztyńska Dziesiątka - Wolsztyn - 10km
SIERPIEŃ
24 sierpień - Matterhorn Ultraks - Zermatt (Szwajcaria) - 16km
31 sierpień - Chyża Dziesiątka - Nowy Tomyśl - 10km
WRZESIEŃ
22 września - XXVI Bieg Zbąskich VII Półmaraton - Zbąszyń - 21,097km
PAŹDZIERNIK
6 październik - Dycha Drzymały - Rakoniewice - 10km
13 październik - Maraton - Poznań - 42,159km
LISTOPAD
11 listopad - Luboński Bieg Niepodległości - Luboń - 10km
GRUDZIEŃ
8 grudnia - Bieg Mikołajów - Toruń - 21km
LUTY
16 luty - XI Zimowy Bieg Trzech Jezior - Trzemeszno - 15km
23 luty - III Bieg Górski Leszno-Grzybowo - Leszno - 10km
MARZEC
16 marzec - 9 Maniacka Dziesiątka - Poznań - 10km (1:04)
23 marca - VI Artresan Active Półmaraton Ślężański - Sobótka - 21kmKWIECIEŃ
7 kwiecień - 6 Poznań Półmaraton - Poznań - 21,097km
20 kwiecień - Bieg Na Tak - 5,4km (32:08)
MAJ
5 maj - Pszczewska Dwudziestka - Pszczew - 21,097km
12 maj - Szpot Bieg - Swarzędz - 10km(1:07)
25 maj - XX Bieg Górski na Ślężę - Sobótka - 5kmCZERWIEC
2 czerwiec - II Wolsztyńska Dziesiątka - Wolsztyn - 10km
22 czerwiec - Dziesiątka Fightera - Suchy Las - 10km
30 czerwiec - Cross du Mont Blanc - Chamonix (Francja) - 23kmSIERPIEŃ
24 sierpień - Matterhorn Ultraks - Zermatt (Szwajcaria) - 16km
31 sierpień - Chyża Dziesiątka - Nowy Tomyśl - 10km
WRZESIEŃ
22 września - XXVI Bieg Zbąskich VII Półmaraton - Zbąszyń - 21,097km
PAŹDZIERNIK
6 październik - Dycha Drzymały - Rakoniewice - 10km
13 październik - Maraton - Poznań - 42,159km
LISTOPAD
11 listopad - Luboński Bieg Niepodległości - Luboń - 10km
GRUDZIEŃ
8 grudnia - Bieg Mikołajów - Toruń - 21km
środa, 9 stycznia 2013
Program treningowy
Do biegu zostało 25 tygodni. Poczytałam trochę w necie, popytałam wśród znawców i postanowiłam, co następuje:
- przez najbliższe 9 tygodni skupię się na budowaniu kondycji, czyli 3-4 treningi w tygodniu, włączając w to basen, siłownię, przebieżki po lesie (jeśli pogoda pozwoli) i jakieś dłuższe biegi w weekend
- od 10 kwietnia kolejne 8 tygodni przypada na budowanie siły biegowej - więcej zajęć w terenie, podbiegi na pobliskich pagórkach, wyjazdy w góry, może jakieś zawody
- od 5 maja ostatnie 8 tygodni na zwiększenie wydajności i wytrzymałości - podkręcenie tempa, wydłużenie dystansów, starty w zawodach
Założenie najważniejsze: nie zmuszać się do treningów, żeby się nie zniechęcić :)
- przez najbliższe 9 tygodni skupię się na budowaniu kondycji, czyli 3-4 treningi w tygodniu, włączając w to basen, siłownię, przebieżki po lesie (jeśli pogoda pozwoli) i jakieś dłuższe biegi w weekend
- od 10 kwietnia kolejne 8 tygodni przypada na budowanie siły biegowej - więcej zajęć w terenie, podbiegi na pobliskich pagórkach, wyjazdy w góry, może jakieś zawody
- od 5 maja ostatnie 8 tygodni na zwiększenie wydajności i wytrzymałości - podkręcenie tempa, wydłużenie dystansów, starty w zawodach
Założenie najważniejsze: nie zmuszać się do treningów, żeby się nie zniechęcić :)
niedziela, 6 stycznia 2013
Cross du Mont-Blanc
Skyrunning Mont-Blanc Marathon, journeymantraveller.com
Mój cel na ten rok to Cross du Mont-Blanc - bieg organizowany przy okazji Mont-Blanc Marathon, 30 czerwca 2013 r. w Chamonix (FR).
Jest to młodszy brat maratonu odbywającego się w cieniu najwyższej góry w Europie. Trasa liczy 23km. Suma wzniesień to 1454m, a suma spadu to 474m. Maksymalna ilość uczestników to 1500.
Więcej informacji znaleźć można na stronach:
Info na Skyrunning Poland
Strona oficjalna Mont-Blanc Marathon
Może mierzę za wysoko i pewnie przez te pół roku stanie mi na drodze do mety mnóstwo przeszkód, ale jeśli się uda, to będzie cudnie :)
Startuję z poziomu zerowego kondycji. Muszę popracować nad wydolnością, ogólnym rozwojem i nad mięśniami do biegania po górkach. Na szczęście w pobliżu domu mam sporo pagórków. Program treningowy będzie obejmował 3-4 lekkie treningi w ciągu tygodnia (łącznie z ćwiczeniami na siłowni i pływaniem na basenie) oraz jeden poważny bieg po pagórkach lub wyjazd w góry. Może uda się też wziąć udział w biegach organizowanych w Polsce. Fajnie byłoby się wcześniej sprawdzić.
Chcesz również pobiec? Napisz do mnie - sabina.zielinska@poczta.fm. Mam nadzieję, że uda mi się zebrać drużynę, która będzie się wspierać i motywować w drodze do mety.
Źródła informacji cz. 1 - strony polskie
Oto kilka polskich stron, na które na szybko trafiłam zbierając informacje o biegach górskich:
biegigorskie.pl - Portal pasjonatów biegów górskich, gór i aktywnego wypoczynku
Skyrunning Poland - oficjalny blog polskiego oddziału Skyrunning. Zapewnia informacje dotyczące wszystkich biegów należących do Skyrunning
www.biegigorskie.eu - blog doświadczonego biegacza górskiego
biegigorskie.pl - Portal pasjonatów biegów górskich, gór i aktywnego wypoczynku
Skyrunning Poland - oficjalny blog polskiego oddziału Skyrunning. Zapewnia informacje dotyczące wszystkich biegów należących do Skyrunning
www.biegigorskie.eu - blog doświadczonego biegacza górskiego
Run, Forrest! Run!
Skąd pomysł na bieganie po górach? Oto kilka słów wyjaśnienia.
Od lat zajmowałam się sportem. Prawie zawsze COŚ trenowałam. Koszykówkę, siatkówkę, biegi, jazdę na rowerze, jogę, aikido, narty itd. itp. Sport towarzyszył mi do momentu, kiedy w moim życiu pojawiły się dzieci. Przy dzieciach to się człowiek dopiero nabiega, ale brakuje zdecydowanie czasu na regularne treningi.
W tym roku obiecałam sobie, że będzie inaczej. Do tej pory siedziałam w fotelu i czytałam książki podróżników, w tym najbardziej motywujący dziennik Martyny Wojciechowskiej z wyprawy na Everest. Siedziałam w fotelu i oglądałam relacje z przygód Bena Fogle'a (dziennikarz BBC, www.benfogle.com). Aż w końcu stwierdziłam, że dosyć siedzenia w fotelu, bo na pewno jest taka dyscyplina, którą mogę uprawiać.
I tu przypomniał mi się najsłynniejszy biegacz, który pewnego dnia poczuł, że ma ochotę pobiegać i... wstał i pobiegł. Forrest Gump. I stał się patronem mojego zapału.
Bieganie wydało mi się najlepszym rozwiązaniem, bo treningi mogę dostosować czasowo do możliwości mojej rodzinki. Bieganie po górach jest o wiele bardziej interesujące niż dreptanie po asfalcie, bo wiąże się z podróżami i przebywaniem na łonie pięknej natury.
Jako, że nigdy nie byłam fanką rywalizacji 'sam na sam ze sobą' chcę zebrać drużynę, która będzie się nawzajem motywować i wspierać w osiągnięciu celu, jakim jest zgarnięcie dodatkowej dawki endorfin, bo przecież o to chodzi w sporcie :)
Od lat zajmowałam się sportem. Prawie zawsze COŚ trenowałam. Koszykówkę, siatkówkę, biegi, jazdę na rowerze, jogę, aikido, narty itd. itp. Sport towarzyszył mi do momentu, kiedy w moim życiu pojawiły się dzieci. Przy dzieciach to się człowiek dopiero nabiega, ale brakuje zdecydowanie czasu na regularne treningi.
W tym roku obiecałam sobie, że będzie inaczej. Do tej pory siedziałam w fotelu i czytałam książki podróżników, w tym najbardziej motywujący dziennik Martyny Wojciechowskiej z wyprawy na Everest. Siedziałam w fotelu i oglądałam relacje z przygód Bena Fogle'a (dziennikarz BBC, www.benfogle.com). Aż w końcu stwierdziłam, że dosyć siedzenia w fotelu, bo na pewno jest taka dyscyplina, którą mogę uprawiać.
I tu przypomniał mi się najsłynniejszy biegacz, który pewnego dnia poczuł, że ma ochotę pobiegać i... wstał i pobiegł. Forrest Gump. I stał się patronem mojego zapału.
Bieganie wydało mi się najlepszym rozwiązaniem, bo treningi mogę dostosować czasowo do możliwości mojej rodzinki. Bieganie po górach jest o wiele bardziej interesujące niż dreptanie po asfalcie, bo wiąże się z podróżami i przebywaniem na łonie pięknej natury.
Jako, że nigdy nie byłam fanką rywalizacji 'sam na sam ze sobą' chcę zebrać drużynę, która będzie się nawzajem motywować i wspierać w osiągnięciu celu, jakim jest zgarnięcie dodatkowej dawki endorfin, bo przecież o to chodzi w sporcie :)
Welcome :)
Witam na blogu poświęconym biegom górskim (skyrunning). Moja przygoda z tą dyscypliną dopiero się zaczyna i mam zamiar traktować powyższego bloga, jako 'dziennik pokładowy'. Będę zamieszczać tu źródła informacji, na jakie trafię w sieci, jak również moje wrażenia z przygotowań i startów. Życzę miłego czytania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)