poniedziałek, 13 maja 2013

2. Bieg 10km Szpot Swarzędz - 12 maja 2013

Wspólnie z koleżankami z Puszczykowa zasadziłyśmy się na swarzędzką dyszką już dawno, dawno temu. Ze względu na chorobę musiałam odpuścić ostatnie treningi, ale biegu odpuszczać nie chciałam. Zebrałam się w sobie i w sobotę odebrałam pakiet.

W niedzielę rano czułam się na tyle dobrze, że postanowiłam pobiec. Nie wiem czemu, wydawało mi się, że mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby dojechać do Swarzędza (start o 10:00). Tak się guzdrałam, że w końcu dojechałam na start w ostatnim momencie, żeby usłyszeć 10... 9... ... start! Wkręciłam się w pierwszą lepszą grupkę biegaczy i poleciałam.

Po kilku kilometrach okazało się, że wkręciłam się w jedną z pierwszych grupek biegaczy, którzy pędzili w tempie, którego do tej pory nie udało mi się osiągnąć. Efekt był opłakany: zrobiło mi się niedobrze, mroczki biegały przed oczami, a motywacja spadła do zera. Zeszłam z trasy i szłam równolegle do biegnących z przekonaniem, że dojdę do 5km i oddam chip. Szłam tak i szłam i w końcu zaczęłam truchtać. I tak trochę szłam, trochę truchtałam i w końcu przebiegłam te 10km (1:07min.).

Po drodze zastanawiałam się po co ja w ogóle biorę udział w zawodach, skoro mnie to zawsze boli. Odpowiedź na to pytanie znalazłam po biegu, w ramionach córci, która mi gratulowała i sama chętnie wzięła udział w biegu dziecięcym. Gdyby nie pogoda wszyscy świetnie byśmy się bawili. A póki co uczę ją, żeby walczyć, nie poddawać się i (co najważniejsze) że nie zawsze liczy się tylko pierwsze miejsce.

Kolejny bieg na 10km w Wolsztynie. Zapis zrobiony. Może uda się pobiec. Obiecuję, że tym razem nie spalę się na starcie! Serio!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz