niedziela, 26 maja 2013

Kop nadszedł w odpowiednim momencie

Jak to zwykle ze mną bywa - w momentach największego kryzysu szukam nowych celów, które dadzą mi potrzebnego kopa. Tak było i tym razem. Doczytałam książkę "Biegiem przez życie" do końca i znalazłam w niej receptę na przygotowanie w 20 tygodni do maratonu. Szybko rzuciłam okiem w kalendarz i okazało się, że w tym roku maraton w Poznaniu jest 13 października, czyli za... 20 i pół tygodnia. Przypadek?

Może tak, może nie, ale takich okazji się nie odpuszcza. Przesiedziałam pół wieczoru z nosem w książce i w kalendarzu i mam rozpiskę. Plan obejmuje treningi 3-4 razy w tygodniu. Tak się zawzięłam, że wczoraj przy złej pogodzie poszłam biegać na bieżnię. I wreszcie zaczyna boleć, czyli TO DZIAŁA!

Bardzo się cieszę i wracam do regularnego treningu. Zamontowałam sobie pulsometr i minutnik i mam zamiar przejść od 'człapania' do 'biegania' przez duże BY :)

Superkumulacja kryzysu :(

Po serii antybiotyków i prawie dwutygodniowej przerwie w bieganiu dopadł mnie mega-kryzys. Po tym, jak fatalnie poczułam się w Swarzędzu wcale nie chciało mi się wracać do dreptania. Do tego jeszcze przeczytałam w książce "Biegiem przez życie", że utraciłam bezpowrotnie wszystko to, co udało mi się do tej pory wypracować. Żeby dojść do takiej formy, jaką miałam przed przerwą, będę musiała zaczynać znowu od początku. A do tego autor nazywa takich, jak ja 'człapaczami',  a nie biegaczami. No i jak tu się zwlec z kanapy? Doszłam do wniosku, że teoria superkumulacji dotyczy również kryzysu - im dłużej się zwleka, tym trudniej jest wziąć się do roboty. Mega-dół :(

poniedziałek, 13 maja 2013

2. Bieg 10km Szpot Swarzędz - 12 maja 2013

Wspólnie z koleżankami z Puszczykowa zasadziłyśmy się na swarzędzką dyszką już dawno, dawno temu. Ze względu na chorobę musiałam odpuścić ostatnie treningi, ale biegu odpuszczać nie chciałam. Zebrałam się w sobie i w sobotę odebrałam pakiet.

W niedzielę rano czułam się na tyle dobrze, że postanowiłam pobiec. Nie wiem czemu, wydawało mi się, że mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby dojechać do Swarzędza (start o 10:00). Tak się guzdrałam, że w końcu dojechałam na start w ostatnim momencie, żeby usłyszeć 10... 9... ... start! Wkręciłam się w pierwszą lepszą grupkę biegaczy i poleciałam.

Po kilku kilometrach okazało się, że wkręciłam się w jedną z pierwszych grupek biegaczy, którzy pędzili w tempie, którego do tej pory nie udało mi się osiągnąć. Efekt był opłakany: zrobiło mi się niedobrze, mroczki biegały przed oczami, a motywacja spadła do zera. Zeszłam z trasy i szłam równolegle do biegnących z przekonaniem, że dojdę do 5km i oddam chip. Szłam tak i szłam i w końcu zaczęłam truchtać. I tak trochę szłam, trochę truchtałam i w końcu przebiegłam te 10km (1:07min.).

Po drodze zastanawiałam się po co ja w ogóle biorę udział w zawodach, skoro mnie to zawsze boli. Odpowiedź na to pytanie znalazłam po biegu, w ramionach córci, która mi gratulowała i sama chętnie wzięła udział w biegu dziecięcym. Gdyby nie pogoda wszyscy świetnie byśmy się bawili. A póki co uczę ją, żeby walczyć, nie poddawać się i (co najważniejsze) że nie zawsze liczy się tylko pierwsze miejsce.

Kolejny bieg na 10km w Wolsztynie. Zapis zrobiony. Może uda się pobiec. Obiecuję, że tym razem nie spalę się na starcie! Serio!






XXX Pszczewska Dwudziestka - pierwsze podejście do półmaratonu

Przed długim weekendem majowym biegało mi się przecudnie. Leciutko, w swoim tempie, bez zadyszki. Weekendowe wybieganie stało się prawdziwą przygodą - raz przebiegłam nawet 13km non-stop. Dzięki temu zrodziła się w mojej głowie myśl, że mogłabym przebiec półmaraton. Postanowiłam spróbować swoich sił w biegu, którego trasa przebiega przez wieś, w której spędzałam długi weekend majowy.

Trasa biegu jest bardzo fajna, bo nie ma pętli, długich prostych i większość jest zadrzewiona. Lepiej być nie może. W sobotę odebrałam pakiet startowy i byłam pewna, że się uda. Niestety mój organizm był innego zdania - wieczorem zaczęło mnie wszystko boleć. Myślałam jednak, że to może tylko zakwasy po malowaniu, jakie uskutecznialiśmy dzień wcześniej w naszym domku. Niestety niedzielny poranek był jeszcze gorszy. Nie miałam sił ruszyć się z łóżka, a co dopiero biegać. Musiałam odpuścić. A tego bardzo nie lubię.

Wielka szkoda, bo czułam, że będzie się na prawdę fajnie biegać. Pogoda też dopisała. No cóż, może za rok. Zdrówko nie polepszyło się i skończyło się na antybiotykach. Czy był to wystarczający powód do tego, żeby dać sobie spokój z bieganiem? hi hi, odpowiedź w kolejnym poście.

Bieg na Tak, 20 kwietnia 2013

Kilka dni wcześniej dostałam informację o tej imprezie od koleżanki. Bieg na Tak organizuje Stowarzyszenie na Tak, które opiekuje się niepełnosprawnymi. Świetna idea, świetni ludzie, świetna impreza.

Można było się zapisać na jedno kółko wokół Malty (5,7km) lub dwa kółka (11,4km). Biorąc pod uwagę to, jak mi poszło w Maniackiej, zapisałam się na jedno kółko, czyli Fun Run. Jakże inna była atmosfera całego biegu. Ludzie uśmiechnięci, tym razem nie zagryzali zębów, żeby wyciągnąć max-wynik. Super.

Ja oczywiście spaliłam się na starcie do tego stopnia, że pod koniec dziękowałam Opatrzności, że nie zapisałam się na dwa kółka, bo nie dałabym rady. A tak, pobiegłam kółeczko (33min.), dostałam medal, dzieciaki wybawiły się na trampolinach, mąż pooglądał fury i wszyscy w promieniach słońca wróciliśmy do domu. Super :)