poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Bokserski krok w tył

Mój Ojciec Chrzestny nie nauczył mnie zbyt wiele, ale jedno zdanie z tego, co próbował utkwiło mi szczególnie w pamięci. Kiedyś napisał mi, że czasami trzeba zrobić bokserski krok w tył, żeby potem zrobić dwa do przodu. W zeszłym sezonie było takich kroków kilka - najpierw Półmaraton w Poznaniu, potem w Pszczewie. Wtedy dystans 21km okazał się dla mnie nieosiągalny. A na koniec sezonu przebiegłam 42km.

Tym razem chodzi o marzenie. O zdobycie tytułu 'Ultra', który chodził za mną, odkąd przebiegłam metę maratonu. 10 maja miałam zrobić 55km na zawodach GWiNT, jednak muszę zrezygnować. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że nie jestem przygotowana i w miesiąc nie uda mi się przygotować na tyle, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Bo nie chodzi o to, żeby tylko przebiec. Chodzi o to, żeby na drugi dzień wstać z łóżka i iść do nowej pracy.

Przez klika ostatnich miesięcy moje życie wywróciło się do góry nogami i to dobrze. Niestety stres zrobił swoje i nie udało mi się wykonać zakładanego planu treningowego. Mimo wszystko nadal uwielbiam biegać i nie mam zamiaru z tego rezygnować. I wierzę, że jeszcze mi się uda... nawet jeśli teraz czuję się paskudnie... ale tak to już jest... Trzymam gardę i czekam na swój moment.


wtorek, 8 kwietnia 2014

7. Poznań Półmaraton, Poznań, 6 kwiecień 2014

To była twarda szkoła biegów masowych. Wzięło w niej udział ponad 6500 osób i dało się to odczuć na każdym kroku - od parkowania do wyjazdu do domu. Mimo wszystko to był przepiękny dzień na bieganie. Przyjechałyśmy z przyjaciółką na miejsce z uśmiechami, bo miałyśmy dla kogo biegać. Dodatkowo spotkałyśmy się z grupą przed biegiem, więc energii na starcie było aż za dużo. Przecisnęłyśmy się w pobliże niebieskich baloników 1:55 i przy dźwiękach "Rydwanów ognia", żegnane napisem "RUN YOU FOOLS. Gandalf" ruszyłyśmy.

Obstawiałam, że będę miała pierwszy kryzys w okolicy 8km, ale nie przyszedł. Biegłyśmy ładnym tempem, trzymając się średniej 5:30. Baloniki 1:55 cały czas pozostawały w zasięgu naszego wzroku. Energia nadal mnie rozpierała. Przybijałam piątki z dzieciakami, starałam się rozruszać kibiców i banan nie złaził mi z twarzy. 13km nic... 14km nadal ani śladu kryzysu. Stwierdziłam, że jeśli będzie tak na 16km, to przyspieszam.

No i się udało. Od 16km leciałam bliżej 5:00min/km i udało się jeszcze urwać trzy minutki. Ostatecznie na mecie miałam 1:53 netto (1:55 brutto), czyli poprawiłam życióweczkę o 17 minut. Szok. Znaleźli się tacy, którzy zarzucili mi, że do tej pory się opierdzielałam, ale ja uważam, że zawdzięczam to nauce biegania 'głową'. Ilość minut, które udało mi się urwać pokazuje ile problemów ostatnio pozbyłam się z głowy :)

Love running! :)