środa, 13 listopada 2013

Podsumowanie sezonu 2013

W styczniu 2013 wypaliłam z wiadomością, że zamierzam biegać. I to nie - tak sobie, tylko po górach. I pobiegnę na Mount Blanc! Rodzina i znajomi uśmiechali się pobłażliwie i przytakiwali z grzeczności. Ci bardziej obeznani w temacie biegania starali się delikatnie mi to wyperswadować, ale łatwo nie było. Miałam plan i mocne postanowienie realizacji owegoż planu.

Na szczęście życie szybciutko go skorygowało. Okazało się, że biegać, owszem będę, ale powolutku i po płaskim. Nie miałam tyle czasu, żeby jeździć na treningi w górach, a wypracowywanie postępów wymagało wielkiego zaangażowania. Nie pozostało nic innego, niż zmiana planu. I tak narodził się pomysł na maraton.

Na początku pomysł z maratonem był równie wiarygodny, jak ten z górami, ale uwierzyłam, że dam radę. Przygotowania trwały 20 tygodni i faktycznie udało się. W międzyczasie zaliczyłam również jedną piątkę, cztery dyszki i jeden półmaraton. Na koniec sezonu skatowałam się na jeszcze jednej dyszce. Dowody zbrodni poniżej. W sumie nazbierałam 885g żelastwa ;)


A teraz trochę prywaty:

Dawno, dawno temu w zimową, styczniową noc wyszłam po raz pierwszy pobiegać. Nie było mi łatwo. Było zimno, ciemno, śniegowo, a ja byłam sama. I sama musiałam pilnować kolejnych treningów. I sama wybierałam plany treningowe, buty, bluzy, aplikacje itd. itp. I sama realizowałam plany. Jak ten mój Forrest Gump - wstał i pobiegł - SAM. Aż pewnego dnia stanął, odwrócił się i zobaczył... że nie jest sam.



Dzisiaj, po miesiącach treningów, ja też zatrzymałam się na chwilkę i zobaczyłam, że... nie jestem już sama. Na treningach, na zawodach, podczas podejmowania biegowych decyzji, towarzyszą mi przesympatyczni ludzie. Mam wspaniałe zwariowane przyjaciółki, na które mogę liczyć nie tylko w sprawach biegowych. Jestem członkiem świeżutkiej Grupy Biegowej Wielkopolscy Biegacze, w której znalazłam kilka bratnich dusz. I to wszystko jest moim najcenniejszym osiągnięciem minionego sezonu. Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy byli przez ten rok przy mnie, a przede wszystkim najfajniejszej na świecie rodzince, na którą zawszę mogę liczyć. You are the best!

3. Luboński Bieg Niepodległości, 11 listopad 2013, 10km

A miało być tak pięknie... Rześki, zamglony poranek pełen wariatów, którzy stawili się na starcie, niesamowita atmosfera stworzona przez Wielkopolskich Biegaczy, hymn Polski odśpiewany przed startem i do boju! Żeby to było takie proste. 

Dzisiaj zabrakło mi wszystkiego: nogi nie chciały biec, bo nadwyrężyłam je w tygodniu, głowa nie chciała biec, bo wzięła na siebie ostatnio za dużo stresów, a serce nie chciało biec, bo nikt nie czekał na mecie. Podsumowując: przez całą trasę musiałam się kopać w tyłek, żeby w ogóle biec do przodu. 

Ale udało się. Pomimo wszystko. To był jeden z najtrudniejszych biegów, jaki udało mi się skończyć, ale przynajmniej się zahartowałam (dosłownie i w przenośni, bo zimno było okrutnie)... I tak oto, poprawiając o 10 minut wynik z marca na 10km, zakończyłam pierwszy w życiu sezon biegow. 








Maraton, maraton... i po maratonie

Udało się! Super! Szok! Gratulacje! Super! Jestem zwycięzcą! Rewelacja! Super! - i tak było jeszcze przez tydzień po maratonie. Nogi bolały, organizm dostał ciężką lekcję, ale i tak człowiek latał 10cm nad ziemią. Z bólem nawet nie było tak źle, bo już w czwartek wirowałam z koleżankami na zumbie. Już brakowało mi ruchu. Na bieganie odważyłam się w weekend i było ok.

Emocje opadły i pojawiło się pytanie: co dalej? Do tej pory miałam plan i skupiałam się na jego realizacji. I bardzo mi to odpowiadało. Patrząc na to, jak biegam, czyli 'sercem' zdecydowałam pójść w stronę biegów dłuższych i organizowanych głównie w górach. Postanowiłam zostać Ultraskiem :) Zacznę od kolejnej książki Pana Skarżyńskiego, a skończę... kto wie, może jednak na szczycie Mount Blanc ;)